[Retro Recenzja] Grand Theft Auto: San Andreas – ikona swoich czasów

11 minut czytania
Komentarze

To już trzecia odsłona cyklu Retro Recenzje. W zeszłym miesiącu po latach przyjrzeliśmy się drugiej części gry Assassin’s Creed. Teraz na osi czasu cofamy się jeszcze bardziej, ponieważ aż do roku 2004. Wówczas swoją premierę miała gra, która naście lat po debiucie wciąż żyje i stanowi wzór dla kolejnych odsłon serii. Mowa tu oczywiście od Grand Theft Auto: San Andreas!

Zalety

  • Fabuła
  • Klimat
  • Ponadczasowość
  • Swoboda rozgrywki
  • Zróżnicowane misje i poziom trudności
  • Aranżacja wizualna i dźwiękowa

Wady

  • Nie widzę i nie stwierdzam

Podsumowanie

Być może jest to siła nostalgii, ale na kilkanaście lat od premiery wciąż uważam, że Grand Theft Auto: San Andreas to najlepsza odsłona cyklu oraz także jedna z najlepszych gier w historii całej branży.

10/10
  • Gameplay 10
  • Grafika i ścieżka dźwiękowa 10
  • Fabuła 10
  • Klimat 10

Czemu kochamy Grand Theft Auto: San Andreas?

Czemu kochamy Grand Theft Auto: San Andreas?

Przede wszystkim muszę zacząć od tego, że wspomniany wyżej rok 2004 w tej recenzji będzie funkcjonować jedynie na papierze. Całe życie w GTA: San Andreas grałem w wersji na komputery osobiste, która na rynku pojawiła się w czerwcu 2005 roku. Kilkanaście miesięcy wcześniej premierę zaliczył port gry na PlayStation 2, który załapał się jeszcze na rok 2004. Ta kwestia jest już wyjaśniona, więc zgrabnym krokiem możemy przejść do kompletnie niepotrzebnego przedstawienia historii Grand Theft Auto: San Andreas. „Kompletnie niepotrzebnego”, ponieważ chyba każdy z nas choć raz zaznajomił się z tą kwestią. Niemniej tak ikoniczny i kochany tytuł należy przedstawiać za każdym kolejnym razem.

Po pierwsze – producentem i wydawcą gry jest oczywiście Rockstar Games. San Andreas to piąta część cyklu zapoczątkowanego w 1997 roku, ale jednocześnie trzecia w pełni trójwymiarowa (wcześniej Grand Theft Auto III i Grand Theft Auto: Vice City). Mechanika gry w porównaniu do poprzednich odsłon 3D nie różniła się zbyt diametralnie. Wszystkie trzy tytułu powstały na tym samym silniku, którym był RenderWare. Należy także pamiętać, że znajdujemy się w roku 2005, więc od grafiki nie możemy wymagać zbyt wiele. Mimo tego Rockstar jak na tamte czasy postarał się znakomicie, czego efektem jest całkiem dobra aranżacja wizualna. Na odbiór Grand Theft Auto: San Andreas wpływała przede wszystkim otoczka wielkiego miasta. Ogrom mapy to jedna kwestia, sprawą bardziej istotną jest jej zagospodarowanie. Poruszające się po ulicach samochody, spacerujący NPC, ale także bujna roślinność i liczne wieżowce sprawiły, że San Andreas odebrano w taki, a nie inny sposób.

Mimo wszystko mam nadzieję, że podobnie do mnie należycie do jedynego słusznego ugrupowania, które nazywa się „fabuła>grafika”. Tak więc to właśnie historia odgrywa główną rolę w całym wizerunku, który na przestrzeni już osiemnastu lat wykreowała sobie gra od Rockstar Games. Wątpię, że znajdziemy dzisiaj gracza, który, chociażby pobieżnie interesuje się branżą i po pokazaniu mu postaci CJ’a nie byłby on w stanie powiedzieć, kim on jest oraz z jakiego uniwersum pochodzi. Główny bohater San Andreas wbił się na stałe do popkultury, czego dowód możecie znaleźć nawet w wyszukiwarce Google. Wystarczy, że wpiszecie w niej frazę „CJ”, a pierwszym wynikiem od razu będzie niejaki Carl Johnson z Grand Theft Auto: San Andreas. Żeby zakończyć ten przydługi wstęp, możemy rozwinąć powyższą myśl za pośrednictwem plusa numer jeden.

Fabuła, która jest ponadczasowa i nie do podrobienia

Grand Theft Auto: San Andreas

Stany Zjednoczone z lat 90’ to niekończąca się kopalnia inspiracji oraz nostalgiczna wyspa niepokojąco dużej liczby osób. Wystarczy powiedzieć, że na dwadzieścia kilka lat po zakończeniu tej dekady wciąż z utęsknieniem wracamy do niej na dziesiątki różnych sposób – zaczynając od mody, a kończąc na odkopywanie ikonicznych momentów tamtej ery po to, żeby je zmonetyzować. Mówię tu na przykład o serialu The Last Dance, który oczywiście jest świetny, ale lwia część odbiorców tego dokumentu odpaliła go po to, żeby móc namacalnie powrócić do klimatu lat 90’. Ot taka nostalgiczna podróż.

Wszystko wskazuje na to, że jest to także jeden z powodów, dla których Grand Theft Auto: San Andreas cieszy się takim uznaniem. Akcja gry umiejscowiona jest w roku 1992 w fikcyjnym mieście Los Santos, które jest odpowiednikiem Los Angeles. Nie chciałbym w tym miejscu rozdrabniać się i streszczać całej fabuły, więc skupie się na jej najważniejszych elementach. Poza nostalgicznym powrotem ogromną robotę robi tu także gangsterska otoczka gry. Wcielając się w CJ’a wkraczamy do gangu z Grove Street na czele, którego stoi nasz brat – Sweet. Oczywiście jak w każdej porywającej historii nie brakuje tu zwrotów akcji oraz łamiących serca zdrad. Grand Theft Auto: San Andreas jest tak wciągające, że momentami naprawdę ciężko oderwać się od wykonywania kolejnych misji, które popychają fabułę do przodu.

No właśnie… misje. Są one nadzwyczaj wymyślne a często także po prostu ciężkie do wykonania. W głowie każdego z nas w tym momencie rozbrzmiały pewnie słowa „ALL WE HAD TO DO WAS FOLLOW THE DAMN TRAIN CJ!”. Za sprawą licznych memów utarło się, że to właśnie misja z pociągiem jest jednym z najtrudniejszych zadań w Grand Theft Auto: San Andreas. Jednakże w mojej opinii na pewno nie jest to prawda. Wyżej klasyfikowałbym, chociażby irytującą, okropną i znienawidzoną misję z samolocikiem (Linie zaopatrzeniowe…). Dobry balans poziomu trudności przez Rockstar sprawił, że w San Andreas nie wiało nudą, a gracze mogli jeszcze bardziej wciągnąć się w rozgrywkę.

To ja mogę tam iść?!

Grand Theft Auto: San Andreas

Jak dziś pamiętam moje zdziwienie, gdy po raz pierwszy zorientowałem się, jak duże możliwości może dać wprowadzenie do gry otwartego świata. Oczywiście na początku fabuły Grand Theft Auto: San Andreas mapa nie jest dla nas stuprocentowo dostępna. Żeby dostać się do San Fierro oraz Las Venturas, teoretycznie musimy poczynić konkretne postępy w historii. Jednak w pewnym momencie rozgrywki świat jest dla nas całkowicie otwarty i gotowy do eksploracji. Poszukiwanie różnego typu „znajdziek” oraz graffiti Ballasów, które trzeba zamalować, potrafiło i w sumie nadal potrafi pochłonąć na długie godziny. Mimo zaawansowanego „peselu gry” trzeba pochwalić Rockstar za przygotowanie ogromnej ilości tekstur. Skutkiem tego jest oryginalność mapy oraz jej świeżość. Dla przykładu w pobliskich lokacjach z reguły nie powtarzają się modele domów czy innych budynków, przez co mapa nie kurczy nam się w odczuciu „wizualnym”.

Oczywiście w grze nie mogło zabraknąć aspektu związanego z tytułowymi „autami”. Stan San Andreas aż roi się od samochodów, motorów, samolotów oraz innych pojazdów, którymi możemy swobodnie podróżować. Według wyliczeń portalu GTA Fandom w San Andreas znajdziemy łącznie 212 środków transportu, wliczając w to ikonicznego Jetpacka, o którego tak mocno upominaliśmy się w Grand Theft Auto V. Do tego wszystkiego dochodzi także możliwość personalizowanie naszej postaci. Chyba wszyscy w przypadku CJ’a kombinowaliśmy z modą oraz różnego typu fryzurami i zarostem. Ponadto nieodłącznym elementem San Andreas jest pompowanie mięśni na lokalnej siłowni tak, żeby Carl po kilku ruchach hantlami wyglądał jak Ronnie Coleman. Gdyby tylko działało to w rzeczywistości…

Przemoc, narkotyki i wojny gangów

Grand Theft Auto: San Andreas

Oczywiście tak wielki tytuł jak Grand Theft Auto: San Andreas nie mógłby funkcjonować w przestrzeni internetu bez żadnych słów krytyki i zarzutów. Przy ogromnych produkcjach zawsze znajdziemy grono osób, które zawzięcie upiera się przy tym, że wcale nie jest on taki „genialny”. W przypadku San Andreas punkt, w który należy uderzać, jest dosyć klarowny i widoczny. Mowa tu oczywiście o przesłaniu i możliwościach, jakie niesie gra.

Nie jest tajemnicą, że wcielając się w CJ’a możemy bez żadnych poważnych konsekwencji zabijać ludzi na ulicy czy też kraść samochody. Takie czyny będą skutkować tylko i wyłącznie ewentualnym pościgiem policji, podczas którego bez problemu możemy strzelać także do stróżów prawa. Jednak finalnie takie zachowanie nie prowadzą do żadnych długotrwałych konsekwencji w świecie gry. Jest to więc jeden z głównych argumentów wszystkich przeciwników Grand Theft Auto: San Andreas jak i w sumie całej serii produkowanej przez Rockstar.

Szczególnie narażeni czują się rodzice, których pociechy mogą bez większego problemu wejść w posiadanie tego typu gier. Umówmy się, że kategorie wiekowe to tylko i wyłącznie cyferki na pudełku, które nie mają żadnego przełożenia na realny wiek odbiorców. W związku z taką nagonką Rockstar musiało kilkukrotnie zmieniać oznaczenia Grand Theft Auto: San Andreas. Jednakże kwestia tego, czy treści prezentowane w grach mogą wzbudzać realną agresję wśród odbiorców to temat na zupełnie oddzielny artykuł oraz poważne badania naukowe.

Osobiście uważam, że przy takich zarzutach trzeba pamiętać o jednym niepodważalnym fakcie – to jest tylko i wyłącznie gra wideo. Inaczej mówiąc najzwyklekszy w świecie „zlepek pikseli”. Dla wielu z nas wcielenie się w gangstera z lat 90’ stanowiło bardzo przyjemne i luźne oderwanie od rzeczywistości bez żadnych inny podtekstów oraz ukrytych celów. Ostatecznie przecież nie możemy obwiniać Grand Theft Auto ani firmy Rockstar o to, że ich produkty mogą wzbudzać w odbiorcach potrzebę stosowania przemocy wobec innych ludzi.

Gra, która słychać i czuć

Grand Theft Auto: San Andreas

Na osobne wyróżnienie zasługuje również ścieżka dźwiękowa, którą raczymy się podczas rozgrywki. Grand Theft Auto: San Andreas to gra, którą chłoniemy oczami, ale także uszami. Przede wszystkim chciałbym zwrócić w tym miejscu uwagę na niesłychanie klimatyczną muzykę, którą Rockstara zaimplementował do swojej produkcji za pośrednictwem różnych stacji radiowych. W każdej z nich mogliśmy usłyszeć inny rodzaj muzyki, ale od początku do końca rządził tam oczywiście amerykański hip-hop z lat 90′. Do naszej dyspozycji trafiło aż dwanaście radiostacji.

Zobacz też: Silnik, na którym powstaje GTA VI ma „prześcignąć swoje czasy”

Oczywiście muzyka to nie wszystko. Rockstar genialnie zdubinggował grę oraz wyposażył ją w liczne dźwięki otoczenia, samochodów oraz naturalnie różnych rodzajów broni. Grand Theft Auto: San Andreas to produkcja, która po prostu nie może nas znudzić pod kompletnie żadnym aspektem. Dodatkowo grę czujemy także pod swoimi palcami. Mówię tu o bardzo prostym i intuicyjnym sterowaniu. Prowadzenie pojazdów nie sprawia nam większych problemów podobnie jak strzelanie oraz odnajdowanie się w bójkach na pięści.

[Retro recenzja] Grand Theft Auto: San Andreas – podsumowanie

Grand Theft Auto: San Andreas

Nie będę oryginalny jeśli powiem, że Grand Theft Auto: San Andreas to ikoniczna gra, która nawet na blisko dwie dekady od premiery potrafi wciągnąć na zabój. Dodatkowo na aktualną sławę tytułu wpływa jej „memiczność”. Chyba wszyscy widzieliśmy już śmieszne obrazki zaczerpnięte wprost ze świata tej kultowej gry. Zazwyczaj główną rolę dostaje w nich CJ, ale nie brakuje także tych z Big Smokiem czy Ryderem. Niemniej to, że potrafimy śmiać się z danego tytułu, pokazuje, jaką renomę oraz rangę wśród graczy on posiada. W końcu — czy potrafilibyście wskazać inną produkcję, która wciąż tak dobrze trzyma się w internecie jak ta, którą właśnie omawiamy?

Cóż… Grand Theft Auto: San Andreas jest grą, która będzie dostarczać nam rozrywki jeszcze przez długie lata. Rockstar nieświadomie stworzyło drogowskaz dla całej ich najpopularniejszej serii. Teraz nie pozostaje nam nic innego niż modlić się o to, żeby nowojorska firma w trakcie opracowywania wyczekiwanego Grand Theft Auto VI czerpała jak najwięcej z zasłużonego San Andreas. Śmiem nawet twierdzić, że jeśli dobrze podejdziemy do rozgrywki — to znaczy nie będziemy zwracać uwagi na z dzisiejszej perspektywy archaiczną grafikę czy występujące czasem bugi, jesteśmy w stanie wyciągnąć z San Andreas więcej zabawy i czystej rozrywki niż chociażby z Grand Theft Auto V na konsole najnowszej generacji. Zaznaczam jednak, że moja ocena może być sfałszowana przez okropieństwo naszych czasów, czyli NOSTALGIĘ.

Motyw