elvis 2022 recenzja filmu

Elvis to trwający niemal 160 minut teledysk o karierze pierwszego Króla Popu

6 minut czytania
Komentarze

Reżyser Baz Luhrmann powraca po długiej przerwie i z przytupem opowiada biografię, której bohaterem jest nie kto inny jak sam Elvis Presley. Czy „Elvis” to udany film?

Elvis – bardzo muzyczna biografia legendy popkultury

elvis recenzja austin butler film

Pod względem fabularnym „Elvis” to po prostu brawurowo opowiedziana historia kariery człowieka, który stał się legendą i od którego tak naprawdę rozpoczęła się nowoczesna popkultura. Mało który wykonawca zasługuje na miano prawdziwej legendy, ale akurat Elvis Presley stanowi wręcz ucieleśnienie tego słowa. Wpływ jaki miał on na rozwój kultury masowej (i wpływ ten widać do dziś), jak i samej muzyki, głównie popularnej, jest niezaprzeczalny.

Choć, o czym film nie boi się wspominać, repertuar Elvisa to na dobrą sprawę „pożyczane” albo przerabiane kawałki grane wcześniej przez czarnych muzyków, które on wymieszał z białym country. I to, ze względu na obyczajowość w USA w latach 50., dzięki Presleyowi te wszystkie „zapożyczenia od czarnych” mogły wejść do mainstreamu. Stanowił on też w dużej mierze symbol nadchodzących czasów, gdy segregacja rasowa odejdzie w niepamięć, bowiem był białym, który chciał grać dla każdego i mieszał w swojej muzyce wpływy zarówno kultury białych, jak i czarnych. W późniejszych latach stał się zarówno inspiracją dla kolejnych pokoleń legend rocka i popu, jak i postacią, która była w stanie otworzyć drzwi dla wielu czarnych muzyków w mainstreamie. Także jest to postać wieloznaczna. Czy dowiedziałem się tego wszystkiego z filmu Baza Luhrmanna? Nie bardzo. Reżyser gdzieś tam zaznacza trochę tę tematykę, jednak przez większość potężnego czasu trwania filmu „Elvis” oglądamy po prostu teledyskowe urywki z życia Presleya. Muzyki jest tu sporo, ale wszystko bardzo fragmentaryczne. Żaden z kawałków nie wybrzmiewa w pełni. Wiadomym jest, że większość ludzi zna, choćby pobieżne największe przeboje Elvisa, natomiast tworząc film o nim powinno się poświęcić im zdecydowanie więcej czasu. Tymczasem Luhrmann, pomimo, że stworzył kolosa trwającego niemal 160 minut ewidentnie gdzieś pędzi, nie wiadomo po co. Tym bardziej, że ostatecznie nie mówi nam ani nic nowego o życiu Elvisa, ani też jego dzieło nie jest zbyt głębokie.

Elvis od Baza Luhrmanna – czy to udana biografia?

Czytając to, co napisałem powyżej pewnie możecie wywnioskować, że nie do końca „Elvis” się udał. I tak niestety jest. Problem z muzyką jest też o wiele większy niż tylko to, że piosenki Elvisa stanowią tu raptem drugoplanowe tło do kolejnych błyskających niczym fajerwerki bombastycznych scen. Nie wiedzieć czemu Luhrmann, choć stworzył dzieło osadzone w muzyce i stylu lat 50., co jakiś czas wtrąca nam współczesne brzmienia. Podczas pierwszej sceny romantycznej między Elvisem i Priscillą w tle słyszymy Can’t stop falling in love with you, tyle że w wykonaniu współczesnym, w wersji pop z 2022 roku. Po co się pytam? Mamy film o Elvisie, czemu wykonywane przez niego piosenki w tym filmie śpiewa kto inny i to jeszcze nie w wersji z lat 50., tylko z przyszłości? Jeszcze „lepsza” jest scena, w której Elvis przechadza się nocą po jednej z ulic czarnej dzielnicy, a w tle słyszymy… hip-hop. Ja rozumiem, że Luhrmann zasłynął „Moulin Rougue”, który osobiście uwielbiam, i tam mieszał przeszłość ze współczesnymi przebojami pop. Ale na tym polegała specyficzna poetyka tamtego filmu. „Elvis” to tymczasem „poważna” i klasyczna biografia. Ja rozumiem, że zamysł był pewnie taki, by przypodobać się młodszej publiczności, jednak zamysł to idiotyczny.

elvis tom hanks

Kolejnym problemem filmu „Elvis” jest fakt, że jest on opowiadany z perspektywy pułkownika Toma Parkera, w którego wciela się Tom Hanks. Nie dość, że Hanks zagrał go fatalnie, na granicy pastiszu, to jeszcze Parker był zwyczajną gnidą, która zniszczyła życie i karierę Presleya (choć wcześniej mu tę karierę dała). Tworzyć więc film o Elvisie i opowiadać go słowami szarlatana, który przyczynił się do jego upadku i jeszcze go w tym filmie wybielać, to rzecz dla mnie niepojęta. Jasne, Parker nie jest ukazany jako aniołek, ale w gruncie rzeczy przedstawiono go jako miłego staruszka, który jest po prostu biznesmenem i dba o swoje interesy. I jest on drugim najważniejszym bohaterem tego filmu.

Na swój sposób jest to przerażające, że Parker nawet po śmierci swojej i Elvisa nadal sprawuje kontrolę nad Królem Popu i dyryguje teraz jego przeszłością.

Czy warto obejrzeć film Elvis?

„Elvis” ma wiele problemów. Od samej strony formalnej film ten jest istnym atakiem obrazów i dźwięków na widza. Montaż jest niemal wirtuozerski, co z jednej strony robi wrażnie, ale z drugiej zwyczajnie męczy, bo obrazy fruwają tu jak szalone niemal przez cały czas trwania filmu. Oglądanie trwającego ponad 2,5 godziny teledysku to niekoniecznie przyjemność. Nawet jak ktoś lubi styl Baza Luhrmanna. Z jednej strony jego umiejętności reżyserskie są fantastyczne, ale z drugiej wydaje się nie mieć umiaru i chyba słusznie niektórzy porównują go do Michaela Baya, tyle że bez wybuchów i efektów specjalnych. Cóś w tym jest. Przynajmniej w przypadku „Elvisa”, który okazał się pustą błyskotką, z której nie dowiemy się o Elvisie więcej, niż z notki na Wikipedii.

Wspominałem o fatalnej roli Hanksa w tym filmie, ale warto na koniec jeszcze zwrócić uwagę na rolę główną. Austin Butler jako Elvis Presley to jeden z nielicznych w pełni jasnych punktów tego filmu. Zagrał fantastycznie. On stał się Elvisem. To niezwykle trudne, by wcielając się w tę postać nie stać się imitatorem, tanim naśladowcą, tylko rzeczywiście przenieść ducha Presleya na ekran. I to mu się udało. Wróżę co najmniej nominację do Oscara, dla najlepszego aktora.

austin butler elvis

Ostatecznie „Elvis” jest filmem dość nierównym. Wiele jego aspektów może się podobać. Sama historia, choć niezbyt odkrywcza i dość powierzchowna, potrafi wciągnąć. Forma z początku wręcz zniewala i przykleja nas do ekranu, bo rzeczywiście robi wrażenie. Sęk w tym, że po czasie męczy. No i cały film powinien być zdecydowanie krótszy o jakieś 30 minut i nie straciłby nic, a może wręcz zyskał. Wątek Parkera jest, delikatnie rzecz biorą, niewłaściwy, ale jeśli przymkniecie oko na to oraz na dziwne wybory muzyczne (też nie na miejscu, ale może jesteście bardziej tolerancyjni) to sądzę, że musicie się po prostu wybrać do kin i sami ocenić, po której strony barykady jesteście. Jako kino rozrywkowe bez większych ambicji, „Elvis” to względnie atrakcyjny show. Czuję w nim ogromny niewykorzystany potencjał, ale może część z was będzie zadowolona z tego, co zaserwował Baz Luhrmann.

Ogólna ocena

6/10

Motyw