najgorsze remake ranking nicolas cage kult

Remake czy oryginał? Najgorsze nowe wersje filmów [OPINIA]

9 minut czytania
Komentarze

Do kin wchodzi film Kruk, który jest kompletnie nową, odświeżoną i „dostosowaną do nowoczesnej widowni” wersją kultowego filmu z 1994 roku. Zanim przejdziemy do oglądania i oceniania tego remake’u, przyjrzyjmy się innym nowym wersjom znanych i często poważanych filmów, które niekoniecznie się udały.

kino film
Fot. Pixabay / Alfred Derks

Ben-Hur

To nie mogło się udać.

O tym, że remake filmu Ben-Hur jest tyleż samo bezsensowny, co będzie olbrzymią finansową klapą wiedział każdy, kto choć trochę interesuje się, nawet amatorsko, filmami. Każdy, poza studiem, które pomimo zdrowego rozsądku wydało na niego 100 mln dolarów. I poniosło sromotną klęskę. Przede wszystkim legendarny oryginał to dzieło nawet dziś prezentujące się fenomenalnie od strony wizualnej. Ben-Hur z 1959 roku oglądany dziś choćby na Blu-ray wygląda, jakby był nakręcony parę lat temu. Pozbawiony wyrazu remake, choć zaczyna się nieźle, to szybko zamienia się w festiwal fatalnej reżyserii, teledyskowych sekwencji i technicznej przeciętności. Rzecz kompletnie zbędna i pozbawiona jakichkolwiek znamion wielkości oryginału.

Psychol

Niektórych filmów lepiej nie ruszać.

Remake, którego nigdy nie rozumiałem. Gus Van Sant postanowił, chyba przy okazji grzesząc niemałą pychą, że zrobi sobie nową wersję filmu doskonałego, czyli Psychozy Alfreda Hitchcocka. Dlaczego? Oglądając ten film, odnoszę wrażenie, że zrobił go, bo uznał, że nowe pokolenie widzów (pod koniec lat 90.) nie chce oglądać oryginału, tylko będzie wolało film z nowymi aktorami i w kolorze. Efekt wyszedł taki, że Psychol to film klatka w klatkę identyczny z oryginałem, tyle że nowoczesny. Można to uznać za pewnego rodzaju wyraz szacunku dla oryginału, ale jaki jest sens i artystyczne wyzwanie w dosłownym kopiowaniu poprzednika?

Na domiar złego Psychol okazał się nie tylko filmem kompletnie niepotrzebnym i absurdalnym w swej filozofii, ale też pokazywał, że o wiele gorszy reżyser, nawet jeśli będzie kopiował jeden do jednego sceny po wielkim reżyserze, nie posiądzie jego wielkości. Całość nie nawet cząstki tej samej atmosfery, równie dobrych kreacji aktorskich, tego samego napięcia. Produkt kompletnie bezsensowny.

Mr Deeds – milioner z przypadku

Komedii także nie zabrało w tym zestawieniu.

Remake Pana z milionami z 1936 roku. Oryginał to świetna, aczkolwiek nie wybitna, komedia wybitnego Franka Capry z rolą Gary’ego Coopera. Nowa odsłona z roku 2002 to… komedia z Adamem Sandlerem, która właściwie opluwa poprzednika. Punkt wyjścia oryginalnego filmu jest podobny, natomiast cała reszta to już typowa, głupkowata i fatalnie wyreżyserowana bajeczka utrzymana w stylu poprzednich filmów z Sandlerem. Nawet pośród fanów tego komika Mr Deeds nieczęsto pojawia się pośród jego najlepszych dokonań, a to świadczy samo za siebie.

Przeczytaj także: Związek od Netflix, czyli Halle Berry wiecznie młoda. Mark Wahlberg wiecznie drewniany.

Nawiedzony

Horrory to wdzięczny temat dla twórców.

Remake Nawiedzonego domu z 1963 roku. Oryginał to film niezwykle klimatyczny, ze świetną obsadą, stopniowaniem napięcia i scenografią. Wersja z 1999 roku momentami wydaje się nie tyle być remakiem, ile niezamierzoną parodią. Są w tym filmie momenty, które w teorii miały straszyć, a śmieszą. Kiczowate i niepotrzebne efekty komputerowe przybliżają Nawiedzonego bardziej do odcinka Scooby-Doo niż realnego horroru. Obsada wypada potwornie kiepsko i nieprzekonująco i to pomimo faktu, że grają tu m.in. Catherine Zeta–Jones i Liam Neeson.

Król lew

Remake, którego nie potrzebowaliśmy.

Disney padł ofiarą swojej własnej polityki. Wprawdzie Król lew A.D. 2019 okazał się wielkim przebojem kasowym, to jest on okropnym filmem, który pokazuje bezsens aktorskich remake’ów swoich własnych filmów. Szczególnie gdy mówimy o czymś tak wybitnym i ponadczasowym jak Król lew z 1994 roku, który nic się nie zestarzał i kolejne pokolenia dzieciaków sięgają po niego z chęcią. Co więcej, twórcy tego remake’u kompletnie nie rozumieli oryginału, w którym nadano zwierzętom ludzką mimikę dzięki, której widz był się w stanie z nimi lepiej identyfikować oraz sprawiała ona, że były one bardziej urokliwe.

Remake tymczasem przedstawił nam wszystko w wersji fotorealistycznej. Twarze Simby czy Pumby nie miały już antropomorficznych cech, tylko były umiejącymi rozmawiać rzeczywistymi pyskami zwierząt. Zabrano więc element baśniowy i zastąpiono go realizmem, w który jednak trudno uwierzyć, gdyż mamy tu do czynienia z gadającymi zwierzętami. Do tego wyglądało to momentami naprawdę dziwnie. Cała reszta to opowiedzenie tej historii z grubsza identycznie jak w oryginale – pojawiło się parę nowych scen, ale nie wnoszą one nic nowego. Całość trudno nawet nazwać aktorskim czy live-action remakiem, bo przecież też mamy do czynienia z animacją, tyle że rysowaną zamienioną na komputerową. Absolutnie bez sensu.

New York Taxi

Kolejny przykład filmu, który nie miał sensu.

Remake francuskiego komediowego akcyjniaka Taxi to podręcznikowy przykład tego, jak Hollywood potrafi niszczyć wszystko, co dla nich obce. Nawet w tym przypadku, w którym oryginalne Taxi nie było żadnym wybitnym i trudnym filmem. To przecież względnie zabawna i pełna akcji jazda bez trzymanki nadzwyczaj szybką taksówką. Co tu można zepsuć? No, jak się okazało jedna można bardzo wiele. Ten film aż krzyczy tanimi produkcjami z początku lat 2000 kierowanymi prosto na DVD.

Przeczytaj także: Obcy: Romulus to jak Stranger Things w kosmosie.

I nawet w tamtych czasach ludzie uznawali go za tandetne nieporozumienie. Już sama obsada to perfekcyjny przykład nieporozumienia. No bo kto wpadł na pomysł, by sparować ze sobą Queen Latifę oraz… Jimmy’ego Fallona (jeszcze w czasach przed jego karierą w talk-show)? Fallon nawet prowadząc swoje programy i rozmawiając z aktorami (i udając śmiech) wydaje się drętwy i sztuczny, a co tu dopiero mówić o jego próbach grania roli w filmie.

Robin Hood

Po raz kolejny oglądamy to samo.

Nie jest to może bezpośredni remake konkretnego filmu, ale Robin Hood z 2018 roku jest siłą rzeczy próbą opowiedzenia historii znanej z poprzednich filmów na nowo. I to „na nowo” twórcy wzięli sobie do serc zdecydowanie za mocno, bo przerobili Robin Hooda na mroczną baśń fantasy z banalnie oczywistymi odniesieniami do współczesnej geopolityki. Kostiumy i technologie tu pokazane przypominają bardziej fikcyjną erę steampunka albo serial Gra o tron. Całość wygląda jak tandetny teledysk zrobiony przez 19-latka połączony z przerywnikami filmowymi z jakiejś przeciętnej gry wideo. Rzecz nie tylko marna od strony formalnej i rozczarowująca aktorsko, ale też i potwornie głupia.

Pinokio

remake filmu Pinokio
Fot. Disney / materiały prasowe

Może się wydawać, że Disney sam na siebie zastawił pułapkę. Studio wymyśliło dla siebie pomysł na biznes w postaci aktorskich remake’ów i choć parę z nich zarobiło nawet niezłe pieniądze, to nie wszystkim się to udało, a jako całość te nowe wersje mocno nadszarpnęły reputację studia, które zaczęło być postrzegane jako pełne cynizmu i pozbawione jakiejkolwiek kreatywności, bo bawiące się w marny recykling.

Aktorska wersja, której nie potrzebowaliśmy.

W tym zestawieniu najgorszych remaków w historii kina można by wstawić prawie wszystkie nowe wersje filmów Disneya, ale postanowiłem, że nie będę się pastwić. Natomiast oprócz Króla lwa musiałem dodać jeszcze Pinokia. Choć nie ma on aż tak wyraźnych powodów bezsensu swojego istnienia, jak Król lew, to jest on bezsprzecznie na ten moment najgorszym remakiem Disneya.

To film kompletnie pusty, robotycznie odtwarzający oryginał bez głębszego zrozumienia tego, o czym opowiadał. W najlepszym wypadku nowy Pinokio nie wnosi nic nowego do oryginału i nie bardzo uzasadnia, czemu mielibyśmy obejrzeć ten film, a nie klasyczną animację, która po ponad 80 latach nadal się broni. W najgorszym wypadku właściwie każda scena i postać w nowej wersji wypada blado w porównaniu z pierwowzorem. Już o pewnych wyborach obsadowych (które, idę o zakład, były realnym powodem, dla którego Disney robi te i inne reamaki) nie wspomnę.

Różowa Pantera

To nie była dobra komedia.

Lubię Steve’a Martina, choć nie uważam go za króla komedii. Niemniej jednak obsadzenie go w roli, którą wcześniej grał genialny Peter Sellers to jakaś pomyłka i proszenie się o krytykę. Taki jest też cały film. Nie ma tu grama gracji i finezji oryginału, jest za to banalny, kreskówkowy i dziecinny humor, masa chaosu i niezręcznej przypadkowości. Przede wszystkim jednak ta wersja Różowej Pantery rzadko kiedy jest w ogóle zabawna. I potrzebna.

Kult

najgorsze remake ranking nicolas cage kult
Fot. materiały prasowe dystrybutora

Ten film równie dobrze może być koronnym dowodem przeciwko powstawaniu remake’ów w ogóle. Oryginał z 1973 roku to dzieło mrożące krew w żyłach, a jego finał jest po prostu wstrząsający i mimo że oglądałem go wiele lat temu, to nadal pamiętam wrażenie, jakie na mnie wywarł, jakby to było wczoraj.

Ten film zapoczątkował erę żenady w filmografii Nicolasa Cage’a.

Nowa odsłona z 2006 roku to z kolei nie tylko jeden z najgorszych horrorów w dziejach kina, ale też niezamierzony pastisz i komedii w jednym. Co tylko jeszcze bardziej pogrąża tę produkcję i rzutuje także na oryginał. To były też w sumie początki ery krindżu w filmografii Nicolasa Cage’a, z której dziś jest on głównie znany. Jego rola w Kulcie jest po prostu okropna i naprawdę każe się zastanawiać jakim cudem on dekadę wcześniej dostał Oscara.

Zdjęcie otwierające: Lionsgate / Miramax / materiały prasowe

Część odnośników to linki afiliacyjne lub linki do ofert naszych partnerów. Po kliknięciu możesz zapoznać się z ceną i dostępnością wybranego przez nas produktu – nie ponosisz żadnych kosztów, a jednocześnie wspierasz niezależność zespołu redakcyjnego.

Motyw