nie film recenzja

Nie! Nowy film Jordana Peele nie jest dobry!

5 minut czytania
Komentarze

W „Nie!” Jordan Peele, twórca m.in. znakomitego „Uciekaj!”, próbuje powiedzieć wiele, ale ostatecznie zostawia nas z poczuciem pustki i niedopowiedzeń.

Nie! – opis fabuły filmu

nie 2022 film

Tak naprawdę im mniej wiecie od fabule filmu „Nie!”, tym lepiej. Film opowiada o trenerze koni o imieniu OJ Haywood (Daniel Kaluuya) i jego siostrze Emerald (Keke Palmer), którzy prowadzą swój wielopokoleniowy rodzinny biznes po tym, jak ich ojciec Otis senior umiera w podejrzanych okolicznościach. OJ i Emerald dostarczają konie, które biorą udział w przeróżnego rodzaju sesjach zdjęciowych i filmowych w branży rozrywkowej. W pewnym momencie w okolicy ich rancza zaczynają mieć miejsce się dziwnych zdarzeń, a chmury wydają się ukrywać coś tajemniczego i niebezpiecznego w oddali.

Nie! – list miłosny do kina czy wytykanie publiczności jarmarcznych gustów?

Jak wspomniałem wcześniej „Nie!” to, jak na film o „inwazji obcych”, dzieło dość ambitne. Oczywiście na podstawowym poziomie może i powinien być odbierany jako staroszkolny hollywoodzki blockbuster o inwazji obcych/monster movie, horror science-fiction – niepogrzebne skreślić. Gdzieś podskórnie, bo Peele nie podaje tego wprost, jest to też trochę pastisz i komedia. Przedzierając się jeszcze przez kolejne warstwy docieramy do tego, że „Nie!” to wyraźny list miłosny do kinematografii. Zarówno wielkich widowisk, jak i początków kina oraz nowoczesnej rozrywki. Czuć tu zarówno ducha Alfreda Hitchcocka, M. Night Shyamalana jak i Stevena Spielberga. Jest tajemnica, produkcyjny rozmach, świetna forma, poczucie obcowania z nieznanym, przygoda, dreszcz – niemal wszystkie niezbędne składniki hollywoodzkiego widowiska. Z drugiej strony jest w „Nie!” także gruba warstwa satyry społecznej, która mierzy się z uzależnieniem się widowni od spektaklu, widowiska, od bycia w centrum uwagi. Dostaje się też kulturze podglądactwa i reality tv. A między to wszystko wrzucona jest obsada złożona głównie z czarnoskórych bohaterów za pomocą których Peele zwraca uwagę na to, jak bardzo byli oni dotąd pomijani w historii kina, choć zrobili dla X muzy bardzo wiele. Zresztą ten wątek można rozciągnąć szerzej na całą historię Stanów Zjednoczonych.

Nie! udał się ten film

nie recenzja filmu jordan peele

Wspomniane wyżej wątki niestety niejako rozsadziły od środka ten film. „Nie! stara się powiedzieć wiele, ale ostatecznie niewiele mówi. Nawiązania do elementarza kina okazały się powierzchowne. Peele niejako sam sobie zaprzecza i strzela samobója, bo z jednej strony uważa się za mesjasza Afroamerykanów i reprezentacji we współczesnym kinie, a tymczasem postaci w „Nie!” są kiepsko i płytko zarysowane. Jego krytyka współczesnych gustów masowych nie jest ani oryginalna ani nadzwyczaj widowiskowa. Nie spodziewajcie się po „Nie!” scen rodem z „Dnia niepodległości” ani też z bardziej kameralnego „Szóstego zmysłu”. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że teraz sam wpadam w sidła Peele’a i zarzucam mu brak spektaklu, który on po trosze wyśmiewa, ale bądź co bądź, stworzył on film o UFO. Studio wypromowało go też jako widowisko. Także można silić się na krytykę widowiskowości jednocześnie będąc widowiskowym w momencie gdy trochę to się obiecywało widzom. Inaczej stawiamy się w roli hochsztaplera i pretensjonalnego artysty, który stawia swe gusta powyżej innych. Na domiar złego „Nie!” kuleje od strony narracyjnej. Akcja posuwa się do przodu ślimaczym tempem, w nieskończoność opierając się na trzymaniu widza w tajemnicy i niepewności. Do tego większość seansu właściwie kręci się w miejscu i dopiero w finale zdaje się robić konkretny krok naprzód. No i „Nie!” absolutnie niczego nie wyjaśnia. To jeden z tych wkurzających niektórych widzów filmów, który każdy musi sobie zinterpretować sam. Po seansie będziecie mieli tyle samo (jak nie więcej) niewiadomych i pytań ile mieliście na jego początku. Jeśli oglądaliście zwiastun, to właściwie to samo uczucie towarzyszyć wam będzie przez cały ponad dwugodzinny seans do napisów końcowych. Co dla mnie świadczy o tym, że Jordan Peele stworzył „Nie!” jako bardziej filmowy postulat, pustą parabolę i wyraz swego artystycznego zdania niż nadający się do konsumpcji film dla widza. Słowem – zrobił film dla siebie. I ewentualnie dla innych filmowców. W sumie po całym seansie rozsiane są mniej bądź bardziej oczywiste sugestie dotyczące tego, że „Nie!” to tak naprawdę film o tworzeniu filmów. Kolejny poziom interpretacji…

Nie! ocenam tego filmu dobrze

Z jednej strony oczywiście doceniam kunszt reżyserski Peele’a oraz jego umiejętność tworzenia odpowiedniej atmosfery oraz tajemnicy. Jest on bez dwóch zdań zdolnym filmowcem, choć też nie przesadzałbym z zachwytami. To sprawny rzemieślnik, który usilnie próbuje przemycić w swoich dziełach swoje „drugie dna”. Cenię go też za to, że stara się tworzyć filmy oryginalne zarówno w formie i treści i robi to względnie dobrze, a to rzadkość w mainstreamowym kinie hollywoodzkim. Tym niemniej „Nie!” mnie nie zachwyciło (spróbujcie to zdanie wymówić szybko;). Tempo jest ślamazarne, fabuła nie trzyma się kupy i jest dość absurdalna i nie oferuje żadnego wyjaśnienia tego, co oglądamy – trochę jakby to wszystko był dziwny sen. Całość wygląda dobrze, bo zdjęcia robią wrażenie, ale też nie są w stanie zatrzymać uwagi widza przez pełen seans. No i oprócz tego wszystkiego mam nieodparte wrażenie, że Jordan Peele próbuje powtórzyć swój niesamowity sukces filmu „Uciekaj!”, z tymże takie sytuacje jak przy tym filmie zdarzają się raz na milion przypadków. Raczej nie da się ich potem odtworzyć. Tak więc chętnie obejrzałbym w końcu jakiś jego film nie przynależący do gatunku WTF-horrorów/thrillerów. Czasem nadmierna ilość eksperymentów też nie wychodzi na dobre.

Ogólna ocena

5/10

Motyw