serie filmowe marvel

Najlepsze serie filmowe, które z czasem drastycznie straciły na jakości

8 minut czytania
Komentarze

Niezwykle trudno jest stworzyć jeden dobry film, a co tu dopiero mówić o kilku. Jeszcze trudniej jest sprawić, by cała seria utrzymała względnie równy poziom. Poniżej przedstawiam serie filmowe, których jakość najbardziej spadła wraz z kolejnymi odsłonami.

Gwiezdne wojny

Fani Star Wars nie mają łatwego życia. W latach 70. i 80. George Lucas dał im Świętego Graala popkultury w postaci pierwszej trylogii, którą pokochali wszyscy. Sęk w tym, że od tamtego czasu nie udało się jej dorównać. Trylogia prequeli rozczarowała wielu, choć po latach zyskuje coraz większe uznanie pośród pokolenia na niej wychowywanego. Choć chyba nadal większość przyzna, że „Atak klonów” to pozycja nie do obronienia. Ale jeszcze gorzej sprawa się ma z trylogią sequeli. O ile jeszcze „Przebudzenie Mocy” było udanym, choć wtórnym, kinem science-fiction w scenografii Star Wars, tak kolejne dwie części coraz bardziej odsuwały się siebie fanów. „Ostatni Jedi” jeszcze ma potencjał, by kiedyś został w pełni zaakceptowany przez fandom, choć artystyczne wybory w tym filmie są rzeczywiście dość… dziwne. Natomiast „Skywalker. Odrodzenie” jest już nie do zaakceptowania. To po prostu fatalny film. Chaotyczny, potwornie napisany, pełen bzdur i niespójności

Piraci z Karaibów

Tutaj mamy kolejny klasyczny przykład serii, która ciągnięta jest zdecydowanie dłużej, niż powinna. Oczywiście winni temu są po trochu sami fani, którzy pomimo sporego spadku jakościowego, nadal tłumnie pojawiają się w kinach. Tak czy tak, po znakomitych dwóch pierwszych częściach („Skrzynię umarlaka” osobiście lubię bardziej niż „Klątwę Czarnej Perły”) już w części trzeciej czuć było zmęczenie materiału. Część czwarta była na zmianę nudna i nijaka, a piąta to jakościowy koniec serii – kiepski scenariusz, byle jakie postaci, nieangażująca akcja, a i sam Jack Sparrow przestał przypominać „starego” siebie i stał się swoją własną karykaturą.

Terminator

Pierwszy „Terminator” to, jak wszyscy wiemy, klasyka science-fiction. „Terminator 2” to niemal równie znakomita odsłona (osobiście preferuję jednak trochę bardziej część pierwszą), choć na dobrą sprawę to poniekąd wysokobudżetowy remake jedynki. I właściwie wszystko co nastąpiło po „T2” mogłoby w ogóle nie powstać. Problemem tej serii jest to, że jej twórcy nie wiedzieć czemu trzymają się niewolniczo cały czas tego samego schematu fabularnego, przez co każdy z sequeli (poza „Terminator: Ocalenie”) to niejako remake remaku części pierwszej. Mając na uwadze, że seria ta liczy sobie już aż sześć części i prawie każda z nich opowiada o tym samym, tylko gorzej, zastanawiam się czemu ktokolwiek się za nie zabiera nie mając żadnego ciekawego pomysłu na rozwinięcie fabuły? Jestem w stanie rozumieć potrzebę kręcenia sequeli dla pieniędzy, na tym polega Hollywood. Ale żeby kręcić je kompletnie bez pomysłu tylko powtarzając schemat fabuły z części pierwszej? Plus, właściwie żadna z części Terminatora po odsłonie drugiej, nie przyniosła wytwórni wielkich zysków, przeważnie każda była klapą. Także nawet argument finansowy się nie klei…

Marvel Cinematic Universe

To najświeższy przykład, wręcz podręcznikowy, potężnego regresu jakości, który możemy obserwować niemalże w czasie rzeczywistym. Pierwsze trzy fazy MCU rozwijały się, z małymi wyjątkami, niemalże nieprzerwanie dobrze. Każdy kolejny film z serii był przynajmniej tak samo udany jak poprzedni. A cała większa historia, która miała spajać te wszystkie filmy powoli acz sukcesywnie się rozwijała przed nami. Aż do genialnego finału. Przynajmniej do jego pierwszej części, czyli „Wojny bez granic”. Wszystko bowiem od „Avengers: Koniec gry” (włącznie) do chwili obecnej („Thor: Miłość i grom”) to jedno wielkie rozczarowanie. Trwająca obecnie 4. faza to jeden wielki fabularny bałagan. Z każdego kolejnego filmu właściwie nic nie wynika poza tym, że poruszane są wątki związane z multiwersum i poznajemy nowe postaci (głównie kobiece), a niektórzy z herosów otrzymują epilogi swoich historii. Faza 4. jest przy tym nudna, o wiele słabsza od strony formalnej od poprzednich (jakościowo wydaje się być kinem klasy B za grube miliony dolarów). Ani jeden z filmów z tej fazy MCU nie okazał się w pełni udanym widowiskiem na miarę trzech poprzednich faz. Ani jeden…

Obcy

Stopniowy upadek tej serii boli szczególnie. „Obcy – 8 pasażer Nostromo” to arcydzieło horroru science-fiction. Jego sequel to z kolei perfekcyjna mikstura horroru i kina akcji. „Obcy 3” nie był już tak dobry, ale ja nadal jestem fanem tej odsłony. Wszystko zaczęło się sypać od koszmarnej części czwartej. Potem przyszły jeszcze gorsze i durne spin-offy, czyli „Obcy kontra Predator”. Przez moment wydawało się, że Obcy zmierza w dobrym kierunku po premierze „Prometeusza”, ale już kiepski „Obcy: Przymierze” przypieczętował smutny los całej tej serii. Może jeszcze w przyszłości Obcy powróci w formie, która przywróci jej dawną mocną markę, ale na ten moment, jako seria, niestety nie znajduje się wysoko.

Szczęki

Szczęki to specyficzny przykład na tej liście. A to dlatego, że właściwie na aż cztery części całej serii, tylko jedna, pierwsza, jest wybitnym przykładem rozrywkowego thrillera (który przy okazji zapisał się w historii kina). Cała reszta to marne podróbki oryginału, które lepiej omijać szerokim łukiem. Spadek formy każdego z kolejnych filmów aż bije po oczach do tego stopnia, że dziwię się do dziś iż ktoś zawczasu nie zdecydował o zaprzestaniu szargania reputacji pierwszych „Szczęk”.

Superman

Pierwsza wysokobudżetowa adaptacja komiksu to film, który przeszedł do historii popkultury oraz Hollywood. Stał się też zasłużenie wielkim przebojem kasowym. Część druga jest co najmniej tak samo udana (a w wersji reżyserskiej Richarda Donnera moim zdaniem nawet lepsza od pierwszej). Niestety później seria ta się wykoleiła. Jakiś geniusz w wytwórni stwierdził, że część trzecia powinna być na dobrą sprawę… komedią z Richardem Pryorem i z Supermanem niemalże na drugim planie. Ale i tak nic nie przebije tego, jak złym filmem okazał się „Superman 4”. W niecałą dekadę seria, która rozpoczęła się tak wspaniale sięgnęła dnia. Jak to niewiele potrzeba…

Batman

Podobnie jak w przypadku Supermana, tak i na Batmana czekał smutny los po bardzo dobrym początku. Oczywiście czas pokazał, że można zrobić filmy o Batmanie lepiej, niż tego dokonał Tim Burton, jednak dwie pierwsze odsłony przez niego wyreżyserowane to klasyka kina komiksowego. Wszystko zaczęło się psuć od trzeciego odcinka, „Batman Forever”. Nie był to może potwornie zły film, ale też trudno go nazwać wspaniałym widowiskiem pierwszej klasy. Problem pojawił się przy części czwartej, „Batman i Robin”. Niezmiennie uznawana przez wielu za jeden z najgorszych filmów w historii kina ta odsłona dobiła filmy o Człowieku Nietoperzu na długie lata i na pewien czas zgasiła hollywoodzkie apetyty na filmy o superbohaterach.

Matrix

Wszyscy wiemy, że „Matrix” to dzieło wybitne. Osobiście jestem też fanem części drugiej. Wiadomo, nie była tak samo genialna, interesująca i przełomowa, ale okazała się świetnym i nadal ambitnym kinem rozrywkowym. Część trzecia to już wyraźny regres, choć nadal, dla mnie, w granicach tolerancji. Natomiast część najnowsza, „Matrix Zmartwychwstania” to istne kuriozum. Film ten nie ma za dużo wspólnego z oryginalną trylogią, sprawia wrażenie przedziwnego epilogu, który tak naprawdę jest autorskim komentarzem twórców, którzy z kolei w ogóle nie chcieli go robić. Wyszedł z tego artystyczny i arogancki bełkot ubrany w anemiczne sceny akcji. Fabuła kompletnie nie ma sensu, a autorzy w pewnym momencie wydają się nie do końca rozumieć, albo pamiętać, na czym w ogóle polega świat „Matriksa” (wystarczy podać za przykład użycie w tym filmie motywu bullet time).

Filmowe rankingi, które warto przeczytać

Na naszym portalu znajdziecie także wiele innych rankingów oraz zestawień, które warte są przeczytania. Poniżej prezentujemy ich listę i zachęcamy do czytania.

Motyw