Walka z lodem recenzja Netflix

Recenzja Walka z lodem – zimno, zimniej i… nudniej

5 minut czytania
Komentarze

Film „Walka z lodem” (Against the Ice) można od kilku dni oglądać na platformie Netflix. Produkcja swoją premierę miała niedawno na festiwalu Berlinale 2022, a teraz bez wychodzenia z domu można dostać się na Grenlandię. Opis zapowiadał wyjątkową przeprawę przez niesprzyjający teren i historię, która może zmrozić krew w żyłach. Jak wyszło finalnie? Cóż, niestety, ale nie najlepiej.

Recenzja Walka z lodem – prawdziwa historia odkrywania Grenlandii

Walka z lodem recenzja

Netflix od jakiegoś czasu zapowiada, że będzie na swojej platformie proponował co tydzień nowe i głośne tytuły. „Walka z lodem” jest tego potwierdzeniem, choć prawdopodobnie po produkcje nie sięgnie zbyt wielu użytkowników. Nie ma tutaj wybuchów, strzelanin, a i sama akcja jest dość nieśpieszna. Za to już obsada zdaje się być wabikiem na widzów, którzy szukają czegoś ciekawego. Na ekranie możemy bowiem zobaczyć aktora, którego znamy z serialu „Gra o tron”. Nikolaj Coster-Waldau portretuje postać Ejnara Mikkelsena, duńskiego odkrywcy i polarnika. Warto tutaj dodać, że „Walka z lodem” jest filmem, który opiera się na książce Mikkelsena, a tym samym opowiada prawdziwą historię. To dodaje dużo dramaturgii, choć finalnie widz może jej w ogóle nie odczuwać.

Oczywiście w dalszej części tekstu natkniecie się na SPOILERY odnośnie fabuły filmu. Jeżeli nie interesowaliście się Grenlandią i tym, jak wyglądała historia jej odkrywania, to cała ta opowieść może być sporą niespodzianką. Pokazuje bowiem, że pierwsze wyprawy na Grenlandię kosztowały życie wielu osób, a wszystko po to, by odkrywać nowe tereny. „Walka z lodem” opowiada historię duńskiej ekspedycji, która wystartowała w 1909 roku, a jej celem było odnalezienie zapisków z poprzedniej wyprawy oraz ciała Ludviga Mylius-Erichsena. Duńczycy chcieli odkryć, czy Amerykanie mają prawa do terytorium Grenlandii, ale pierwsza wyprawa skończyła się porażką. Dopiero Ejnar Mikkelsen odkrył, jak to wygląda w rzeczywistości i po odnalezieniu zapisków kapitana pierwszej ekspedycji.

Zobacz też: Nowy Batman – jak wypadła kolejna wersja kultowego bohatera?

Jednak „walka” o terytorium Grenlandii nie jest główną osią fabularną filmu, a jedynie celem jego bohaterów. Sama produkcja opowiada bowiem o historii dwóch mężczyzn, którzy próbują odnaleźć zapiski poprzedniej ekipy, a ich podróż kończy się dwuletnim pobytem na Grenlandii. Odcięci od wszystkiego muszą zmierzyć się z niesprzyjającą pogodą, niepewnością i własnymi demonami.

Piękne zdjęcia, ale brak emocji

Walka z lodem recenzja

Przez większość czasu na ekranie pojawiają się jedynie dwie osoby – Nikolaj Coster-Waldau oraz Joe Cole, który wciela się w pokładowego mechanika Ivera Iversena. Ci dwaj mężczyźni zabierają najpotrzebniejsze rzeczy i zostawiają za sobą załogę statku, by odkryć ślady poprzedniej ekspedycji. Zapowiadają jednak, że w ciągu kilku miesięcy powrócą na miejsce. Czekają ich setki kilometrów trasy, więc można wyobrazić sobie jak wielkie to było poświęceni z ich strony. Kiedy udaje im się powrócić na miejsce okazuje się, że statku i załogi już nie ma, a oni zostali na Grenlandii sami. Przez kolejne lata nic się nie zmieniło i dopiero w 1912 roku Mikkelsen oraz Iversen zostali uratowani. My, jako widzowie towarzyszymy im przez te dwa lata, choć to podróż bardzo skrótowa.

„Walka z lodem” miejscami stara się przypominać „Zjawę” z Leonardo DiCaprio, ale filmowi brakuje rozmachu. Ujęcia Grenlandii są przepiękne, ale w żaden sposób nie obrazują jej wielkości i tego, jakie odległości musieli pokonać uczestnicy wyprawy. Słyszymy o 300 kilometrach, które muszą pokonać, ale na ekranie tego nie widzimy. Dostajemy krótki montaż najważniejszych dni z wyprawy, więc trudno faktycznie odczuwać to, co odczuwali Mikkelsen i Iversen. I najgorsze w tym jest to, że nie widzimy też przemiany ich samych. Aktorzy wprawdzie starają się zobrazować postępujące zmęczenie, ale fizycznie wyglądają dokładnie tak samo, jak na początku wyprawy. Dopiero pod sam koniec seansu ujrzymy ich w odrobinie innej wersji, ale dalej odbiegającej od tego, jak faktycznie mogliby wyglądać po dwóch latach osamotnienia. Zresztą cała „Walka z lodem” zdaje się być tylko pobieżnym spojrzeniem na to, jak taka wyprawa mogła przebiegać. Nie wątpię w to, że pokazywane są tutaj prawdziwe zdarzenia, ale niecałe dwie godziny to zdecydowanie zbyt krótko na to, by zaprezentować wszystko, co ważne. I co bardziej istotne, trudno tutaj odczuć jakiekolwiek znaczenie poszczególnych wydarzeń. Kiedy Mikkelsen zostaje zaatakowany przez niedźwiedzia polarnego i dość mocno poturbowany, my na ekranie obserwujemy jego zmagania jakieś 3-4 minuty. Potem mamy cięcie i kolejny etap podróży. Trochę kuleje też CGI, które właśnie w scenie z niedźwiedziem mocno kłuje w oczy.

To samo można powiedzieć o trudach samej podróży przez Grenlandię, która na ekranie prezentuje się… mało wyczerpująco. Bohaterowie idą i niby są bardziej zmęczeni, ale w rzeczywistości to musiała być mordęga, której na ekranie po prostu nie widać. Wielka szkoda też, że ostatni z etapów, czyli pobyt przez dwa lata w prowizorycznie zbudowanej chacie został tak szybko zakończony. Bohaterowie zaczynają popadać wtedy w paranoję i widzieć różne rzeczy, ale „Walka z lodem” to nie „Lighthouse”.

Recenzja Walka z lodem – podsumowanie

Walka z lodem recenzja

„Walka z lodem” to kino, które miłośnikom podobnych produkcji może się podobać. Niestety film nie wywołuje w odbiorcy zbyt dużych emocji. Oczywiście sama historia jest niesamowita i wręcz nieprawdopodobna, ale samo jej przedstawienie nie pozwala tego docenić. Niby film ma wszystko, co powinien, by tak było, ale finalnie nie odczuwa się tego, co odczuwali Mikkelsen oraz Iversen. „Walka z lodem” to jednak ciekawe kino, które warto zobaczyć chociażby dla samych ujęć Grenlandii, ale tych też mogłoby być znacznie więcej. Nie można powiedzieć, że „Walka z lodem” to kiepski film, ale pozostawia po sobie ogromny niedosyt. Za to sama historia sprawia, że aż chce się dowiedzieć o niej znacznie więcej.

Motyw