Uncharted adaptacja gry

Uncharted to udana adaptacja gry pod warunkiem, że rozluźni się cztery litery

6 minut czytania
Komentarze

Do filmu „Uncharted” podchodziłem z dużą dozą nieufności i sporymi obawami. Głównie dlatego, że cała seria gier od Naughty Dog należy do moich ulubionych i przy każdej bawiłem się świetnie. Wprawdzie Uncharted 3 było dość zachowawcze pod względem fabuły i rozgrywki, ale dalej cała seria trzymała odpowiedni poziom. Adaptacja gry na potrzeby filmu to jednak zupełnie inna rzecz, niż kolejna odsłona produkcji na konsole. Wybrałem się więc do kina i zostałem miło zaskoczony.

Uncharted to niezła adaptacja gry, która ma kiepską obsadę

Uncharted adaptacja gry

Zanim przejdę do swoich wywodów na temat „Uncharted” przypomnę, że recenzję filmu kilka dni temu opublikował u nas Przemek. Cóż, on nie był specjalnie zachwycony tym, co produkcja oferuje i absolutnie potrafię to zrozumieć. Czytając jego tekst miałem coraz więcej obaw odnośnie tego, czy faktycznie warto wydawać pieniądze i tracić czas w kinie. I cieszę się, że zdecydowałem się jednak spróbować, bo choć o „Uncharted” zapomnę zapewne za dwa dni, to bawiłem się na nim naprawdę świetnie. Porównanie „Uncharted” do „Skarbu Narodów” jest jak najbardziej na miejscu i bez silnej marki za sobą, ten film zniknąłby w box office bardzo szybko. Tom Holland niewiele by tutaj pomógł, choć starał się jak mógł, ale dalej wyglądał jak Spider-Man na wakacjach.

Dodam, że w tekście pojawią się SPOILRY fabularne. Inaczej trudno byłoby mi opisać to, co twórcy położyli na całej linii, a co udało im się jednak uratować. Czujcie się więc ostrzeżeni, a teraz wracam do samego filmu i aktorów. Największy zarzut jaki można mieć do „Uncharted” to właśnie obsada. Decyzja twórców, by pokazać historię Nathana Drake’a w wersji odmłodzonej i częściowo ignorującej origin story z gry, była kontrowersyjna. Tom Holland nie przypomina Nathana z gier i tutaj się zgadzam. Mark Wahlberg jako Sully jest jeszcze gorszy i niewiele pomaga tutaj wąs, który pojawia się już pod sam koniec opowieści. To bardziej ukłon w stronę graczy, by ci nie marudzili za bardzo na obsadę, ale jak już wspomniałem, to niewiele dało.

Zobacz też: South Park bierze się za Putina – po raz kolejny.

Wahlberg gra tak, jak gra zazwyczaj. Daleko mu do tego, co pokazał w „Pain & Gain”, ale to też zupełnie inna rola. Dla mnie aktor jako Sully nie sprawdził się w ogóle i zamiast wyważonego głosu rozsądku, który znałem z gier, dostałem nabuzowanego awanturnika. Liczę, że w kolejnych częściach Sully przejdzie widoczną przemianę, która zbliży postać do pierwowzoru z gier. Sophia Ali jako Chloe Frazer pasowała tutaj najlepiej, choć to głównie zasługa doboru odpowiedniego ubioru oraz jego kolorystyki. Holland nie dorasta do pięt Fillionowi, który stworzył swojego czasu swoją własną wersję „Uncharted”. Nathan Fillion byłby idealnym bohaterem tej opowieści i kropka, ale oceniamy tutaj to, co dostaliśmy, a nie to co chcieliśmy dostać. I to co dostaliśmy jest… dobre.

Uncharted – nie myśl, a oglądaj

Uncharted film

Adaptacje gier na potrzeby filmu rzadko kiedy się udają. Można nawet powiedzieć, że nie udają się praktycznie nigdy. Zresztą Przemek o tym też pisał w swoim innym tekście i z tym akurat się zgadzam. Gracze mają określone wymogi co do adaptacji i tego, co chcieliby zobaczyć. Sam dobrze pamiętam, ile razy wychodziłem z kina zawiedziony, a chyba najbardziej po tym, jak Mark Wahlberg zamordował mi postać Payne’a. Jednak w przypadku „Uncharted” aż tak zdegustowany nie byłem i wchodząc na kinową salę postanowiłem po prostu się wyluzować. Nie odbierać filmu jako typowej adaptacji i na siłę szukać dziur, ale zobaczyć, czy twórcy zrozumieli idee całej serii. I wydaje mi się, że tak właśnie jest.

„Uncharted” to przygoda – czasem durna do granic absurdu i przesadzona, ale dalej przygoda. Główna zagadka i poszukiwanie skarbu zostało tutaj poprowadzone trochę skrótowo, ale też trudno oczekiwać, by w trwającym dwie godziny filmie wprowadzić coś, co w grach zajmuje dziesięć razy tyle. Jedną z największych głupot było to, że część wskazówek prowadziła do miejsca, gdzie ludzie normalnie się poruszają. W miejscach, gdzie dostęp był chroniony starym i tajemniczym kluczem, nagle widzimy rury i kable, czyli dało się tam dostać zupełnie inną i bardziej oficjalną drogą.

W grach także pojawialiśmy się w miastach i szukaliśmy czegoś w podziemiach kościołów, ale jakoś było to lepiej poprowadzone. Tutaj miało być zabawnie, ale wyszło trochę głupio. Dalej jednak to wszystko było utrzymane w lekkim tonie, jak cały film. „Uncharted” nie wymaga bowiem od widzów tego, by ci zastanawiali się nad krokami bohaterów, a im kibicowali. Tyle i aż tyle. I ja akurat kibicowałem Nathanowi, choć dobrze wiedziałem do czego zmierza finał opowieści.

Co się udało w adaptacji Uncharted?

Uncharted adaptacja gry

Dobra, narzekam przez większość tego tekstu na film, więc dlaczego uważam, że to dobra adaptacja? Głównie z powodu tego, że poczułem tutaj ducha samej gry. Oczywiście twórcy postarali się o to, by widzieć nawiązania do samy produkcji Naughty Dog na ekranie. W jednej scenie można nawet dojrzeć naklejkę z nazwą firmy. Do tego dochodzą wyjątkowo suche żarty żywcem przełożone z gry („Well, well, well” to idealny przykład) i sam fakt, że Holland wspina się tak, jak wspinał się Nathan w grach.

Część scen jest wyjęta żywcem z gier, jak walka w samolocie czy nawet odkrycie statków ze skarbem. W filmie występuje nawet Nolan North, czyli aktor podkładający głos w oryginale pod Drake’a. W filmie pełno jest takich smaczków. Po napisach możemy zobaczyć nawet złoty pistolet, czyli coś co gracze w grze muszą po prostu wywalczyć. Nad całym filmem unosi się taki duch „Uncharted”, który trudno zdefiniować – albo się to kupuje, albo nie.

Nathan Fillion byłby znacznie lepszym wyborem, niż Tom Holland – tutaj nawet nie ma dyskusji. Fabularnie mamy pełno skrótów i głupot, ale finalnie nie żałuje się dwóch godzin spędzonych w kinie. Pod warunkiem, że podejdzie się do filmu z odpowiednim nastawieniem. Dostałem film, który sprawił, że poczułem się jak dzieciak po raz pierwszy odpalający konsolę. I to wystarczyło mi do tego, żeby się dobrze bawić. Czasem po prostu dobrze się odprężyć, a „Uncharted” takim odprężaczem jest.

Motyw