Unia Europejska nie chce wolności słowa na Twitterze

Twitter bez cenzury? Unia Europejska zapowiada, że na to nie pozwoli

3 minuty czytania
Komentarze

Wielkim planem Elona Muska po przejęciu Twittera, jest zniesienie cenzury w serwisie. Wiele osób z tego powodu jest niezwykle szczęśliwych, chociaż nie brakuje głosów, według których wolność słowa polega na tym, że nie wolno mówić tego, co im się nie podoba. No cóż, prawda jest taka, że w ramach wolności słowa można mówić co tylko się zechce — nie oznacza to jednak, że niektóre słowa i tezy nie są szkodliwe, lub po prostu głupie. Jednak na tym polega wolność: na możliwości robienia zarówno dobrych i wspaniałych rzeczy, jak i złych i okrutnych. I jeśli ktoś jest przeciwny głoszeniu tez bardzo szkodliwych — np. wyższości jednej grupy ludzi nad drugimi, lub promowanie oczywistych kłamstw, jak robią to rosyjskie trolle — to jest to jak najbardziej zrozumiałe i sam to popieram — jednak to zaprzeczenie idei wolności słowa. Dlatego więc ktoś, kto jest za takimi ograniczeniami, nie powinien się zasłaniać wolnością słowa, bo ma to z nią tyle wspólnego, co piromania z troską o lasy. Po co ten wstęp? Otóż, aby nikt nie miał wątpliwości co do tego, że Unia Europejska nie chce wolności słowa na Twitterze.

Unia Europejska nie chce wolności słowa na Twitterze

Unia Europejska nie chce wolności słowa na Twitterze

Komisarz ds. rynku wewnętrznego Unii Europejskiej Thierry Breton powiedział w wywiadzie dla The Financial Times, że Twitter Muska nadal będzie podlegał unijnym przepisom, w tym nowej ustawie o usługach cyfrowych, regulującej walkę z dezinformacją. 

Ustawa o usługach cyfrowych wymaga od Twittera i innych firm internetowych, by podzieliły się informacjami o tym, jak ograniczają fałszywe informacje na swoich stronach. Zakazuje również reklam skierowanych do nieletnich, a także określonych grup etnicznych, sympatii politycznych, religii i orientacji seksualnych. Firmy muszą również ujawnić, jak działają ich systemy rekomendacji, zaoferować alternatywne rozwiązania nieprofilujące oraz udostępnić dane badaczom. Każda firma, która nie zastosuje się do przepisów, ryzykuje grzywną w wysokości do sześciu procent globalnego obrotu, a w przypadku odmowy wprowadzenia zmian — zakazem działalności w UE.

Co to oznacza? Tak naprawdę niebezpieczny dla wolności słowa jest tylko ten pierwszy zapis. Reklamy skierowane dla danej grupy etnicznej, wiekowej, religijnej, czy seksualnej to jedynie kwestia reklam. Wpływa to więc jedynie na firmy, które próbują sprzedać jakiś towar, albo usługę, jednak przekaz kierowany do którejś z w/w grup nie jest zakazany. Możliwość wyłączenia profilowania to wręcz atut dla wolności słowa, ponieważ nie zamyka ludzi w bańkach informacyjnych i daje im szerszą perspektywę. Tym, co może budzić zastrzeżenia, jest walka z dezinformacją. 

Zobacz też: To już pewne: Elon Musk kupuje Twittera. Dlaczego to robi i ile zapłaci?

To jest bowiem bardzo złożony temat. Teoretycznie idea tego działania jest prosta: kiedy widzimy jakieś jawne kłamstwo, to reagujemy na nie, blokując daną treść. Problemy zaczynają się, gdy kłamstwo nie jest jawne. Lub, co gorsza, oficjalna narracja jest kłamstwem. Wtedy taka cenzura odbiera dostęp do prawdy. Problemem jest to, kto ustala, co jest prawdą, a co nie i kto kontroluje, czy ktoś się nie pomylił lub nie przekłamał. Oczywiście dopuszczenie każdej narracji również nie jest dobre i propaguje treści szkodliwe: od teorii spiskowych, po narracje szkodzące danemu społeczeństwu — np. rosyjska propaganda na Ukrainie. Jak na razie nie wiadomo, co Elon Musk zrobi w tej sytuacji. 

Źródło: Engadget

Motyw