Google Stadia okazało się wielkim rozczarowaniem. Winę za to ponosi oczywiście sama firma, która zawiodła na polu kontaktu z przyszłymi klientami. Gigant zaprezentował nowatorską wizję strumieniowania gier. Problem w tym, że większość obiecywanych funkcji nie pojawiła się w dniu premiery. Baa… do dziś wielu brakuje. Ludzie po prostu poczuli się oszukani. Mają wrażenie, że dostali produkt całkowicie niekompletny i trudno się im dziwić. Niektóre funkcje do dziś się pojawiają.
Kontroler Google Stadia pozwala grać bez kabla na PC
A mogło być inaczej. Gdyby gigant obiecał przed premierą znacznie mniej, a nowe funkcje byłyby ujawniane tuż przed ich premierą, to nie mielibyśmy do czynienia z niekompletną usługą naprędce łataną. Wtedy byłaby to nowoczesna opcja gry zdalnej, ciągle rozbudowywana o nową funkcjonalność. Gigant odebrał więc lekcję tego, że czasami lepiej nie mówić zbyt dużo. Dobrym przykładem jest tutaj sam kontroler. Ten miał się łączyć bezpośrednio z serwerami Google i w ten sposób ograniczać opóźnienia w trakcie gry. Tymczasem podczas rozgrywki na komputerach wymagał on podłączenia do nich. I to kablem… Już nawet pad do Xboxa 360 oferował łączność bezprzewodową. Co prawda przez dedykowany adapter, ale jednak.
Zobacz też: Kamera na krawędzi i dwa złącza USB – Lenovo Legion zaskakuje
Na szczęście ten problem został już rozwiązany. Kontroler Stadii nie musi już być podłączony do komputera. Ani przewodowo, ani bezprzewodowo. Nareszcie działa w pełni tak, jak był reklamowany. Czyli łączy się bezpośrednio z usługą przy pomocy sieci Wi-Fi. Jest to kolejny krok do oryginalnej wizji Google o tym samym doświadczeniu w grze na każdym urządzeniu. Teraz można stosunkowo bezproblemowo przełączać się między telewizorem a komputerem i kontynuować rozgrywkę. Gdyby ta opcja weszła teraz jako nowość, to pewnie chwaliłbym Google za innowacyjne podejście. Jednak teraz zastanawiam się, dlaczego musieliśmy tyle na to czekać.
Źródło: Engadget