Czy jesteśmy ekshibicjonistami? O internetowej społeczności

6 minut czytania
Komentarze

social_ekshib
Za stwierdzenie, że współczesny Internet różni się właściwie wszystkim od tego, który funkcjonował i dopiero zyskiwał na popularności 5 czy 10 lat temu, prawdopodobnie zostałbym wyśmiany –  i słusznie. Przecież to oczywiste i naturalne, że Internet się zmienia, tak jak zmienia się i rozwija cała technologia. Tylko że sieć, moim zdaniem, nie jest już tym, do czego została stworzona.

Wraz z nadejściem ery Web 2.0, umownego przejścia od stosunków nadawca->odbiorca do nadawca/odbiorcanadawca/odbiorca, Internet przestał być tylko kolejnym z mediów. To prawda, tak jak radio i telewizja służy rozrywce i informacji. Ale w momencie, gdy stał się „2.0”, został „społecznościowy”. Wszedł pod strzechy, w „społeczeństwo” i stał się tak oczywisty, jak światło elektryczne czy woda w kranie. Ewoluował tak bardzo, że po prostu „jest”.

Spotkałem się kiedyś z zabawnym stwierdzeniem, że ekshibicjonista to osoba „przesadnie otwarta”. To oczywiście znaczne spłycenie sprawy – zwrot ten odnosi się do zaburzenia, które powoduje potrzebę obnażania się przed innymi. Co to ma wspólnego z siecią?

Nikt precyzyjnie nie określi kiedy zaczęła się era Web 2.0, ale wiemy dokładnie czym się objawiła – nagle czytelnik, odbiorca stał się twórcą treści. Kreatorem świata, własnego miejsca w nim. To była najbardziej efektowna zmiana w historii sieci, „rewolucja w ewolucji”. Nie chodziło o technologie, ale o podejście do całego internetu. Przecież serwisy informacyjne istniały od zawsze. A tu nagle boom! I każdy mógł założyć własny, malutki serwis – blog. Każdy stał się potencjalnym źródłem informacji. Naprzeciw radia stanął podcast nagrywany w domu przez amatorów. Wideo w sieci też istniało od dawna, ale przecież kojarzymy je głównie z jednym serwisem – YouTube, który jest tworzony przez internautów. Proste czaty ewoluowały w ogromne serwisy społecznościowe. Prawdziwym krokiem milowym Internetu stało się to, że „może każdy”.

I po tym długim rozbiegu dochodzimy do pytania z tytułu – czy jesteśmy ekshibicjonistami? Zastanówcie się dwa razy zanim odpowiecie „może, ale ja nie!”

Z jednej strony człowiek jest istotą stadną – ciągnie nas do innych i nawet ludzie uważający się za „milczki” poszukują chociaż jednej osoby, której będą mogły powiedzieć absolutnie wszystko. Z drugiej strony – bardzo pilnujemy swojej prywatności. Wystarczy przypomnieć sobie niedawne afery – samochody Street View obrzucane kamieniami w Niemczech przez ludzi, którym nie podobało się, że ich posesja będzie na Mapach. Lub afera bliższa nam tematycznie – iPhone, który składuje informacje o lokalizacjach użytkownika i odbijanie piłeczki – przecież Android i WP7 robią to samo. Strzeżemy swojej prywatności, ale tylko tej, którą ktoś zabiera nam bez naszej wiedzy. A tymczasem w domowym zaciszu…

Spójrzcie jaką masę prywatnych informacji umieszczamy (wszyscy my – autor także) w sieci. Dzielimy się zainteresowaniami, przemyśleniami, nawet nastrojem. Radościami i smutkami –  wszystkim, i to nie tylko ze znajomymi, ale także z osobami, których nigdy nie spotkaliśmy na żywo. Internet pełen jest zdjęć noworodków w ramionach dumnych, świeżo upieczonych rodziców i fotek pierścionków zaręczynowych, wysłanych na serwer chwilę po wypowiedzeniu „tak”. Jeśli jesteśmy na wakacjach i odpoczywamy na plaży nie czujemy się dobrze, dopóki nie umieścimy notki o tym, że właśnie plażujemy. Dopiero wtedy mamy spokojne sumienie. To, czego słuchamy wysyłamy na Last.fm, a na Twitterze nie możemy zapomnieć o notce, że „Spadłem ze schodów, noga w gipsie na 4 tygodnie #Fail”.

Wszystko to ma swoje wytłumaczenie: dzielimy się ze znajomymi ciekawostkami, bo przecież po to się ma przyjaciół. Internet 2.0 jest społecznością taką samą, jak grupa sąsiadów, tylko większą. Każdy oczekuje wsparcia i pociechy gdy spotka go coś niemiłego, i tak samo naturalna jest chęć pochwalenia się własnymi osiągnięciami. Tylko gdzie leży granica między przyjacielskimi stosunkami a prawdziwym ekshibicjonizmem?

Każda tajemnica może wyjść na jaw, ale w sieci jest to o wiele łatwiejsze. Rzecz raz umieszczona w internecie nigdy już z niego nie zniknie. Pisząc co nas interesuje, co bawi, a co smuci tworzymy gigantyczną bazę danych o sobie. Wielu z nas – internautów – tworzy własne, internetowe osobowości powiązane z tymi realnymi. Ja sam tak postępuję – posługuję się zwykle jednym nickiem, lub po prostu nazwiskiem, żeby było wiadomo, że „ja to ja”. Ale przez to przypisuję konkretnie do siebie wiele informacji, które (gdyby komuś się chciało je zebrać) mogłyby posłużyć do przygotowania całkiem trafnego profilu psychologicznego mojej osoby. I twórca takiego dokumentu nie musiałby nawet ze mną rozmawiać.

Odrobinę prywaty: posiadam konta na Google Plus, Facebooku i na Twitterze. Wypowiem się o tym ostatnim, bo to konto mam od niedawna, więc i doświadczenia są całkiem świeże. Założyłem profil, by obserwować doniesienia branżowe. Nie mogłem przekonać się do tweetowania, krótka forma wiadomości mi nie odpowiadała. Ale z czasem zacząłem umieszczać własne wpisy: głównie androidowe i technologiczne, ale też i bardziej prywatne. Nie wiem dlaczego, tak po prostu, na zasadzie „może kogoś to zaciekawi”. A może zwyczajnie sam jestem ekshibicjonistą? Odrzuca mnie idea Foursquare, ale mimo to sam dwa razy w życiu udostępniłem własną lokalizację na portalu społecznościowym (raz z kina, z seansu najnowszego Harrego Pottera – polecam!).

Uwielbiam zadawać Wam pytania, bo cenię sobie przemyślenia innych i dyskusję, więc i tym razem także zapytam – czy jesteśmy ekshibicjonistami? Czy Wy się nimi czujecie? A może denerwują was prywatne wpisy osób, których nigdy nie widzieliście na żywo, umieszczane na waszych facebookowych ścianach? Czy Internet jako miejsce, gdzie wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich jest medium bezpiecznym?

A żeby zamącić już całkiem, historia pierwsza: młoda dziewczyna wychodzi na imprezę. Informuje współlokatorów, a że jest fanką serwisów społecznościowych, umieszcza też wpis o zabawie na Facebooku. Po drodze do baru spotyka przyjaciół, o tym też pisze za pomocą smartfona. Wchodzą do baru, dziewczyna „check-inuje” się na Foursquare. Wychodzi, autobus się spóźnia, ona sfrustrowana umieszcza kilka wpisów na Twitterze. I nie wraca do domu.

Druga historia – młoda dziewczyna wychodzi na imprezę, informuje o tym współlokatorów. I nie wraca do domu.

Pytanie dodatkowe, niezwiązane z tematem: czy taka forma tekstów, felietonów niebezpośrednio powiązanych z Androidem, ale okołoandroidowych Wam odpowiada? 

Motyw