Pokemon Legends: Arceus – pierwsze wrażenia

Pokemon Legends: Arceus jest świetnie, ale nie tego gracze się spodziewali

8 minut czytania
Komentarze

Seria Pokemon od lat jest krytykowana za wtórność. Zwłaszcza najnowsza, ósma generacja, która wygląda i działa jak coś, co równie dobrze mogłoby wyjść na starego 3DS-a, a nie tytuł godny Switcha. Jednocześnie Pokemony wciąż są jedną z najlepiej sprzedających się serii gier nie tylko na platformie Nintendo, ale w całym gamingowym świecie. A ja, no cóż, jestem jej wielkim fanem. Pokemony w moim życiu są od wielu lat. Zaczynałem od ciemnej strony mocy, grając na emulatorach i przeszedłem do jasnej po zakupie Nintendo 2DS w zestawie z Pokemon Y uzupełniając w międzyczasie swoją bibliotekę o wszystkie tytuły, które można uruchomić na tej platformie i osiągając łącznie tysiące godzin rozgrywki tylko na tej konsoli. W przypadku Switcha sytuacja wygląda podobnie. Dlatego też, mimo że w przypadku Pokemon Legends: Arceus mam za sobą tylko kilka godzin zabawy i nie jest to recenzja tej gry, to mogę Wam opisać pierwsze wrażenia z perspektywy prawdziwego Pokemaniaka. 

Pokemon Legends: Arceus – pierwsze wrażenia

Już sam początek udowadnia nam, że jest to tytuł inny, niż wszystkie. Zamiast wstępu, w którym lokalny Profesor Pokemon przedstawia nam założenia świata zostajemy do niego wprowadzeni przez Arceusa, czyli pokemona, który jest bogiem stwórcą wszystkiego. Ten przenosi nas w przeszłość regionu Sinnoh, który nosił kiedyś nazwę Hisuian z bardzo ważną misją. Jaką? Tego nie zdradzę. Powiem tylko, że nie jest to zdobycie tytułu Mistrza Pokemon w lidze. Dwa pozostałe zadania wciąż jednak są typowe dla serii. Mamy więc ratowanie świata i uzupełnienie Pokedexu. 

Zobacz też: Sony poszło na zakupy i kupiło Bungie – firma ma pozostać niezależnym bytem

Warto tu się zatrzymać i wyjaśnić jedną rzecz: to nie jest gra z głównej serii, a spin-off. Dostajemy więc garść nie do końca nowych Pokemonów będących wariacją na temat dobrze już nam znanych stworków. Nie ma tu mechanik EV ani IV, To jednak nie uderzy w fanów walk sieciowych z dość prostej przyczyny: najnowsze Pokemony są ich pozbawione. Przyznam, że mocno nad tym ubolewam, ponieważ to właśnie na walkach, treningach i układaniu strategii poświęcałem zawsze najwięcej czasu. Oficjalnie wciąż jest to gra ósmej generacji, chociaż wygląda o wiele lepiej, niż inne. Właściwie to tak, jak inne powinny wyglądać. 

Pokemon Legends: Arceus – mechanika i grafika

Pokemon Legends: Arceus – pierwsze wrażenia

Gra jest po prostu ładna. W żadnym wypadku nie jest to fotorealizm a stylizowana grafika, co jednak pozytywnie wpłynie na jej proces starzenia się oprawy. Wielkie wrażenie robi to, że w końcu mamy pełną kontrolę nad postacią i kamerą. Możemy więc patrzeć w dowolnym kierunku, co do tej pory nie było możliwe w żadnej grze z serii. Jedyne, na co można narzekać to pusty świat, przez który musimy często dość długo biegać. Problem ten na pewno dotyczy pierwszych lokacji. Kolejnych niestety nie odwiedziłem. Dodatkowo nasza postać może wchodzić osobiście w interakcję z napotkanymi pokemonami. Możemy je od razu łapać, płoszyć, podkradać się pod nie, czy uciekać przed nimi wykonując uniki, kiedy te nas zaatakują. I wszystko to, bez przechodzenia do ekranu walki. 

Zobacz też: Smart Tv czy TV Box? Podejmij słuszną decyzję dla swojej rozrywki!

Ten też przeszedł wiele zmian. Na przykład nie dostajemy już predefiniowanego tła przypisanego do danej lokacji, a walczymy dokładnie w tym miejscu, w którym rozpoczęliśmy starcie. Sam system pozostaje jednak turowy. Warto jednak uważać, ponieważ możliwe jest włączenie do bitwy kilku dzikich stworków, jeśli zaatakujemy członka zwartej grupy, a to może być dość trudne dla naszej drużyny. Tym bardziej że na raz możemy walczyć tylko jednym Pokemonem. Oczywiście tak jak w głównej serii za złapanie lub pokonanie stworka punkty doświadczenia zbiera cała nasza drużyna.

Pokemon Legends: Arceus to nie jest Zelda

Pokemon Legends: Arceus – pierwsze wrażenia

Wiele osób porównuje najnowsze Pokemony do The Legend of Zelda: Breath of The Wild. Przyznam szczerze, że tego nie rozumiem. Oczywiście, gra z Arceusem w nazwie daje nam niespotykaną wcześniej w swobodę w przypadku gier z Pokemonami. Te były jednak mocno ograniczone na tle innych marek. Tak naprawdę Arceus wciąż jest dość ograniczonym tytułem, gdzie nawet przejście do kolejnej lokacji wymaga spełnienia pewnych warunków. Natomiast flagowa Zelda na Switcha to gra z największym poziomem swobody podejmowanych działań, jaka w ogóle powstała. Zestawianie tych tytułów ze sobą na pewno robi spore wrażenie, jednak nie ma większego sensu — pod tym względem to zupełnie różne gry.

Analogowy Pokedex

Pokemon Legends: Arceus – pierwsze wrażenia

W każdej głównej odsłonie na początku przygody dostajemy zaawansowane urządzenie, jakim jest Pokedex. Jest to elektroniczna Encyklopedia Pokemon, którą można uzupełnić, walcząc z pokemonami lub je łapiąc. Sama walka nie sprawia jednak, że wpis jest kompletny. W przypadku pokemon Legends: Arceus dostajemy… zwykły notes. I nie jest to tylko kwestia wizualna, ale całej mechaniki. Nie wystarczy złapać pokemona, aby wpis o nim pojawił się w Pokedexie. Aby to osiągnąć, należy spełnić określone w nim warunki uzyskania wpisu. Na przykład stoczyć pewną liczbę walk, złapać dany gatunek kilkukrotnie, lub go ewoluować daną ilość razy. Tym sposobem uzyskanie wpisu dla pojedynczego Pokemona to często nawet kilkadziesiąt minut pracy. Sam wpis również nie pojawi się automatycznie. Żeby go uzyskać, należy udać się do Profesora Pokemon, który na podstawie wyników naszych obserwacji sam określi, czy mamy dość danych na temat danego stworka. 

Pokeballe z żołędzi i zaginione pokemony

Pokemon Legends: Arceus – pierwsze wrażenia

Cała rozgrywka toczy się w momencie, kiedy region Sinnoh, znany jako Hisuian dopiero jest kolonizowany przez ludzi. Są to czasy na tyle odległe, że elektronika w tym świecie nie istnieje – wyłączając boskiego smartfona, którego dostajemy od Arceusa na początku przygody. Trudno więc spodziewać się, że dostaniemy do dyspozycji nowoczesne urządzenia, jakimi są Pokeballe. Na szczęście ten problem fabuły został rozwiązany już u zarania serii, bo w drugiej generacji. Tam bowiem była postać Kurta – najlepszego wytwórcy Pokeballi, który produkował je z Apricornów, czyli czegoś, co przypomina żołędzie. 

Zobacz też: MacBook Pro 2021 to hit – Apple ma problemy z zaspokojeniem popytu

Gorzej rzecz się ma z nowymi rodzajami stworków. Dostajemy bowiem ognisto-kamiennego growlitha (w oryginalnej grze był po prostu ognisty), elektryczno-trawiastego voltobre (typ czysto elektryczny w innych grach) i inne regionalne wariacje. Sam pomysł przedstawiania danego stworka z innym typem i wyglądem zależnie od regionu sięga siódmej generacji. Nie jest więc niczym niespotykanym. Rzecz w tym, że akcja dzieje się w dobrze nam znanym z czwartej generacji Sinnoh. I tam tych stworków po prostu nie było. Pamiętajcie jednak, że piszę o tym z perspektywy kogoś, kto ma za sobą zaledwie kilka godzin zabawy i są to pierwsze wrażenia i porównanie do głównej serii, a nie recenzja. Możliwe, że dalej jest to wyjaśnione fabularnie. 

Optymalizacja i wydajność

Na pierwszych zwiastunach gra prezentowała się naprawdę źle. Ciągłe przycinki i spowolnienia były zwyczajnie męczące. Na szczęście po premierze gra wypada naprawdę świetnie. Jak do tej pory nie miałem żadnych problemów ze spadkami klatek, nawet podczas jednoczesnego unikania ataków kilku stowrków, które zirytowałem swoją nieostrożnością. Tak przynajmniej wygląda to w trybie przenośnym. Jeśli zaś chodzi o grę stacjonarną, to niestety mam tylko Switcha Lite, więc sprawdzenie tego nie jest możliwe. Kolejną kwestią wartą odnotowania jest rozmiar gry. Tytuł zajmuje zaledwie 6 GB pamięci. Dla porównania Pokemon Shield zajmuje ponad 12 GB i wygląda o wiele gorzej. Pamiętajmy jednak, że ma on znacznie więcej modeli pokemonów w swojej pamięci. 

Podsumowanie

Trudno podsumować grę, której się nie skończyło. Mogę za to przedstawić swoją opinię na temat tego, co już znam. Przede wszystkim brak trybu sieciowego uważam za wielką stratę. Na pewno nie spędzę z tytułem tyle czasu, co z grami z głównej serii. Wciąż jednak mowa jest tu o widmie kilkudziesięciu godzin rozgrywki. Swoboda w przemierzaniu świata i interakcjach ze stworkami jest czymś, co chętnie zobaczyłbym w grach z głównego nutru. Świetnie wypada też fabuła, która w najnowszym Sw/Sh była tak miałka, że starałem się ją jak najszybciej przebiec, byle tylko dojść do end-game. W przypadku Arceusa można jej smakować. Dodatkowo pierwszy raz mam motywację uzupełniania Pokedexu. To dzięki większemu poziomowi skomplikowania bardziej angażuje. Oczywiście możliwe, że z czasem zwyczajnie się tym znudzę. Jednak jak na razie bawię się przy tym świetnie. Muszę przyznać, że to najlepsze Pokemony, w jakie grałem i nie mogę się doczekać, aż znów wezmę do rąk Switcha, żeby kontynuować przygodę.

Motyw