HBO GO Straż recenzja

HBO GO Straż – niech fani Pratchetta trzymają się z daleka

6 minut czytania
Komentarze

Kilka dni temu na HBO GO zadebiutował serial na motywach serii Terry’ego Pratchetta o straży miejskiej. Jako że od lat jestem wielkim fanem twórczości tego nieodżałowanej pamięci autora, a jednocześnie daleko mi do purystów i świetnie się bawiłem na wcześniejszych filmach z serii, to postanowiłem zapoznać się z tym serialem jak najszybciej. Teraz natomiast jak najszybciej chciałbym o tym zapomnieć, bo najzwyczajniej w świecie żałuję. 

Prawie recenzja prawie Straży na HBO GO

HBO GO Straż recenzja

Największym problemem tego serialu jest to, że żeruje on na licencji czegoś, czym nie jest. Gdyby autorzy odcięli się od Świata Dysku, oraz zmienili imiona — i w przypadku Cuda Tyłeczek przynależność gatunkową — to byłby to dość przeciętny, ale na swój sposób przyjemny serial. Nie popełnia on bowiem błędów wielu adaptacji, tylko prowadzi historię. Nie mamy więc do czynienia ze zlepkiem scen znanych fanom powieści, a logicznie poprowadzoną historię, scena po scenie. Tym, co głównie tutaj razi jest wyżej wspomniana przynależność gatunkowa Cuda w zestawieniu z przedstawioną historią Marchewy. Ten ostatni bowiem w serialu został niejako podstępem wyrzucony z kopalni krasnoludów z powodu swojego wzrostu. Sęk w tym, że Cudo Tyłeczek jest krasnoludem, a mimo to niewiele ustępuje mu wzrostem. Wątek ten został poruszony w serialu i wytłumaczeniem okazało się, że… krasnoludy występują w każdym rozmiarze. O czym chłopak wychowywany od małego przez krasnoludy nie miał najwyraźniej pojęcia. Zresztą budowniczowie kopalni też nie, bo nie była ona przystosowana do jego wzrostu. 

Zobacz też: Smartfon, który bez problemu odnajdziesz w tłumie, czyli jak łamać schematy

To jednak tylko mała głupotka, na którą można przymknąć oko. Problem w tym, że to nie jest Świat Dysku, a zebrana ekipa nie jest Strażą Miejską z Ankh-Morpork. To trochę tak, jakby nakręcić film o staruszku z demencją, który słyszy głosy i podróżuje z grupą wnuków, z czego jeden jest prostakiem, drugi lalusiem, trzeci pijakiem, a czterech pozostałych  to małe dzieci. Cała podróż ma natomiast miejsce, ponieważ najmniejszy z nich musi oddać skradzioną obrączkę właścicielowi, który za nią tęskni. Z tym że staruszek nazywa się Gandalf, a film powstał na motywach Władcy Pierścieni. 

Weganka mordująca gołębie i reszta ferajny

Siłą książek Pratchetta poza narracją były zawsze barwne postacie. To, co z nimi zrobiono w przypadku serialu woła wręcz o pomstę do nieba i nie chodzi tu nawet o ich wygląd, a o całkowitą zmianę ich motywów i charakteru, a także skręcić ich intelekt przynajmniej o 10 punktów, chociaż i tu niestety nie wszystkim — patrzę na Ciebie Detrytusie. I tak Angua, która w książkach brzydziła się zabijaniem i pod postacią człowieka była weganką i tylko jako wilkołak czasami zjadła jakąś kurę czy miskę flaków, w pierwszej scenie beztrosko strzela do gołębi z kuszy. Marchewa sprawia wrażenie ambitnego dupka, który odkrył, że go ojciec wyrzucił z domu ze strachu. W książkach był natomiast troskliwym wobec wszystkich, nawet przestępców, służbistą, który w każdej wolnej chwili pisał listy do swoich przybranych rodziców. I tylko postać Cudo nie gryzie się aż tak z pierwowzorem, chociaż w książkach nigdy by nie zgoliła brody. 

Zobacz też: Właściciele Tesli zostali uziemieni na parę godzin – wszystko przez błąd aplikacji

Sybil Ramkin, która początkowo była mocno oderwaną od rzeczywistości, obrzydliwie bogatą, ale przy tym dobroduszną fanatyczką smoków, jest tu socjopatką, która porywa ludzi i wbrew ich woli zamyka w obozie reedukacyjnym. Jednak najgorzej wypada tu Sam Vimes. Zamiast piekielnie inteligentnego faceta o niewyparzonej gębie, który stoczył się na samo dno, nie widząc sensu w swojej pracy, dostaliśmy przygłupiego żula, któremu w pijanym widzie chyba się wydaje, że nie jest kapitanem Samem Vimesem, a kapitanem Jackiem Sparrowem. Podobnie sprawa ma się z całą resztą postaci, które nie mają nic wspólnego, poza imionami ze swoimi pierwowzorami. Nawet Detrytus jest tu tylko odrobinę przygłupi, zamiast być kreatywnie tępym gościem, który nie rozumie, co jest złego, w strzale ostrzegawczym w głowę z balisty.

Wielcy nieobecni

Straż miejska Ankh-Morpork w późniejszych częściach cyklu miała wielu członków. Czuć tu jednak brak dwóch najstarszych z nich: sierżanta Freda Colona i kaprala Cecila Nobbiego Nobbsa. Pierwszy z nich jest leniwym, niekompetentnym i niezbyt bystrym gliną, który jest gotowy przymknąć oko na wszystko, byle tylko nie musieć się angażować w żadne niebezpieczeństwo, a jednocześnie najbliższy przyjaciel kapitana Vimesa. Nobby to natomiast drobny cwaniaczek i złodziejaszek w mundurze o aparycji tak paskudnej, że mało kto wierzył w jego przynależność do gatunku ludzkiego. Znacznie inteligentniejszy od sierżanta, ale całkowicie przez niego zdominowany. 

Zobacz też: DuckDuckGo nie chce, żeby aplikacje na Androidzie nas śledziły i ma na to rozwiązanie

I tu nawet nie chodzi o to, że byli oni w książkach. W serialu najzwyczajniej brakuje takich postaci: zwykłych, niekompetentnych gliniarzy typowych chyba dla większości dzieł fabularnych o służbach mundurowych. Brakuje tu także… Ankh-Morpork. Przedstawione miasto nijak tu nie pasuje do średniowiecznego, chociaż znajdującego się u progu rewolucji przemysłowej, bliźniaczego miasta z bogatym Ankh i iście patologicznym Morpork, nad którymi góruje majestatyczna Wieża Sztuk. Zamiast niego mamy raczej coś, co przypomina miasto zbudowane na ruinach zaawansowanej cywilizacji z wieżą czarnoksiężnika, wokół której niezależnie od pory dnia i nocy ciągle walą pioruny. 

Kontrowersje

To oczywiście tylko moja opinia. Sęk w tym, że serial krytykują także współpracownicy Pratchetta, oraz jego córka, która odziedziczyła talent po ojcu i pisze scenariusze do gier. Wszystkie te osoby zostały jednak odsunięte od produkcji. Jakim cudem więc ten serial powstał? Otóż prawa do ekranizacji udostępnił sam Pratchett, który sobie zastrzegł prawo do ingerencji w serial, jeśli nie będzie się on zgadzał z jego wizją. Problem w tym, że autor zmarł w 2015 roku, co dało BBC America wolną rękę. 

Czy warto zobaczyć?

Jeśli jesteście fanami twórczości Pratchetta, to odpowiedź może być tylko jedna: nie. Ten serial nie ma z nią nic wspólnego i naprawdę ciężko się ogląda poczynania tych postaci ze świadomością, że to mają być odpowiedniki książkowych bohaterów. Jednak jeśli lubicie seriale o nietypowej grupie wyrzutków, to możliwe, że znajdziecie tutaj coś dla siebie. Ja natomiast idę, po raz już nawet nie wiem, który obejrzeć Kolor Magii dla zabicia niesmaku.

Motyw