sharenting problem

Co czwarty rodzic nagminnie wrzuca do sieci informacje o dziecku – to poważny problem

4 minuty czytania
Komentarze

Sharenting to istotny problem, o którym mówi się w ostatnim czasie coraz więcej. Badania dr Anny Brosch z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach pokazują skalę tego zjawiska. Okazuje się, że co czwarty polski rodzic permanentnie udostępnia informacje na temat swojego dziecka w sieci.

Sharenting – skala zjawiska i jego przyczyny

W mediach społecznościowych dzielimy się wieloma momentami z naszego życia. Udostępniamy zdjęcia rodzinne, ze znajomymi, filmy i fotografie dokumentujące nasze pasje, popisy kulinarne czy pracę nad sylwetką. Niektórzy wrzucają do sieci również wiele informacji na temat swoich dzieci. Gdy przesadzają z tym ostatnim elementem aktywności na portalach społecznościowych, mówimy o sharentingu. Nazwa tego zjawiska powstała z dwóch angielskich słów: share – dzielić się i parenting – rodzicielstwo. Polega na częstym udostępnianiu publicznie w internecie informacji o dziecku, które naruszają jego prywatność.

Dr Anna Brosh z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach uważa, że skala zjawiska nie jest aż tak duża, jak mogłoby się wydawać. Z moich ostatnich badań przeprowadzonych w 2018 r. na grupie 1036 rodziców dzieci w wieku przedszkolnym wynika, że co czwarty z nich nagminnie udostępnia takie informacje. Nie jest to więc aż tak popularny proceder, ale na pewno zauważalny, bo jeżeli ktoś upowszechnia dziesiątki albo nawet setki zdjęć swoich dzieci to odbiorcom wydaje się, że media społecznościowe są nimi zalane – wyjaśnia autorka badań.

Sharenting częściej stosują matki

Sharenting to problem, który dotyczy głównie matek. To one częściej udostępniają różne materiały o swoich dzieciach w internecie. Dlaczego? Bo chcą pokazać innym, że są dobrymi matkami, że sobie radzą, chcą również zyskać aprobatę w społeczeństwie dla tego, co robią. Dr Anna Brosh porównuje to do tego, co działo się w latach 70. XX wieku. Młode matki dyskutowały o swoich dzieciach, siedząc na ławce, gdy ich dzieci bawiły się w piaskownicy. Teraz jest podobnie, tyle że ta aktywność przeniosła się do internetu, a tam dużo więcej osób może zobaczyć dane treści.

Zdaniem badaczki z Uniwersytetu Śląskiego, niektóre matki dążą również do popularności, w czym sharenting im pomaga. Wiele osób w sieci naśladuje innych – znanych tylko z tego, że są znani. Następnie oni sami chcą stać się takimi celebrytami. A że nie mają szansy dzięki sobie, to starają się to uzyskać, chociaż dzięki dziecku. Stąd np. te zdjęcia ośmieszające dzieci, które mają po prostu przykuwać uwagę – wyjaśnia.

Sharenting to problem, bo zabiera dzieciom ich prawa

Według autorki badań poprzez sharenting rodzice zapominają, że odbierają swoim dzieciom bardzo cenne prawo – do bycia zapomnianym. W internecie nic nie ginie, a wrzucone tam zdjęcia zaczynają żyć własnym życiem. Nie mówiąc o skrajnych, ale jednak, przypadkach kradzieży tożsamości w internecie czy pedofilach w sieci – mówi Dr Anna Brosh.

Problemem jest również traktowanie dzieci jako mikrocelebrytów, którzy dorastają ze świadomością, że upublicznianie prywatnych informacji ze swojego życia to coś naturalnego. Niewykluczone, że gdy dorosną, same będą miały jeszcze większe skłonności do takich zachowań. Z drugiej strony niektóre przypadki mogą być zupełnie odwrotne. Młodzi ludzie mogą dojść do wniosku, że nie podoba im się, że prywatne materiały z ich funkcjonowania w dzieciństwie były udostępniane w sieci. Nastolatkowie proszą rodziców o usunięcie zdjęć i informacji o sobie; za granicą były nawet przypadki sądowych rozpraw – zauważa Dr Anna Brosh.

Czytaj także: UFO istnieje, ale nie ma nic wspólnego ze statkami kosmitów – twierdzi ekspert

Choć sharenting to dosyć młode zjawisko, już można zaobserwować w nim pewne zmiany. Według autorki omawianych badań coraz rzadziej rodzice zasypują internet seriami przypadkowych zdjęć. Fotografie są bardziej przemyślane. Więcej lajków to większa popularność, a to prowadzi do możliwości zarabiania na lokowaniu produktów. W takich przypadkach mogą to być nawet kompromitujące filmy, ale liczy się zasięg – wskazuje Dr Anna Brosh.

źródło: Nauka w Polsce

Motyw