Carmageddon

Brutalność w grach – krew z pikseli, której już nie potrzebujemy

5 minut czytania
Komentarze

Brutalność w grach to temat, który powraca co jakiś czas do mediów. Nie udowodniono nigdy, że gry mogą wpływać na zachowanie człowieka, ale zdaje się, że część społeczeństwa dalej tak uważa. Elektroniczna rozrywka weszła już jednak na taki poziom, że sama brutalność przestała mieć znaczenie i nikogo już nie rusza. Co się zmieniło na przestrzeni lat?

Brutalność w grach

Brutlaność w grach
Fot. PixaBay

Patrząc na poziom dzisiejszych produkcji oraz to, jak dobrze potrafią odwzorowywać rzeczywistość, gracze uczestniczą niemal w „wirtualnych filmach”. Wprawdzie do fotorealistycznej grafiki jeszcze trochę brakuje, to można powiedzieć, że jesteśmy już blisko tego poziomu. Razem z tym, developerzy weszli na wyższy poziom w prezentowaniu brutalności w grach wideo. Nie mówimy już o grafice, która tylko przypominała to, czego wolelibyśmy nie obserwować w rzeczywistości, ale o czymś, co potrafi faktycznie wywołać w nas obrzydzenie.

Przykładów, gdzie brutalność w grach weszła na wyższy poziom, jest wiele. Wśród ostatnich tytułów, które pokazywały krew, czy wnętrzności na zaskakująco realnym poziomie, można wymieć The Last Of Us 2 lub Resident Evil 7. W przypadku tego pierwszego mówimy także o czymś więcej, niż samej cyfrowej krwi. Przeciwnicy, których powalimy, potrafią błagać nas o życie, trzymając się za rozerwany brzuch i czekając, aż życie z nich wyleci lub my im w tym pomożemy. Owszem, dalej mówimy o grze, a nie realnym życiu, to mimo wszystko czasem można poczuć dyskomfort. Oczywiście wszystko zależy od tego, jak podchodzimy do samej gry i na jakim poziomie mamy wrażliwość. Nic nie stoi przecież na przeszkodzie, by mordować wszystko i wszystkich wokół, a przy tym nawet nie mrugnąć. Mówimy przecież o świecie, który nie jest prawdziwy.

Zobacz też: Gry z zombie na Androida, czyli w co grać na smartfonie.

Przykład The Last Of Us 2 pokazuje, że brutalność w grach stała się czymś więcej, niż tylko elementem, który miał szokować. Stała się poniekąd formą wyrazu i przekaźnikiem treści. Posiłkując się dalej tym przykładem, finałowa walka w TLOU 2 musiała wyglądać tak, jak wyglądała, bo inaczej gracz nie odczuwałby jej na takim poziomie. Bez krwi, zmęczenia oraz frustracji głównych bohaterów, finał byłby po prostu kolejnym starciem, które szybko się zapomina. Jednak sama historia gier pokazuje, że nie zawsze tak było, a do krwi z pikseli podchodzono różnie.

Mortal Kombat

Gry są winne agresji i od zawsze tak uważano

Pierwszą grą, która została wycofana z rynku ze względu na swoją brutalność, było Death Race. Produkcja w 1976 roku wywołała wiele kontrowersji, a głównie dlatego, że zadaniem gracza było rozjeżdżanie gremlinów. Te w momencie potrącenia wydawały z siebie odgłos konania, a na ekranie widziało się mały nagrobek. Sama oprawa graficzna była taka, jak można przypuszczać, czyli dalece odbiegająca od dzisiejszych standardów. To jednak nie przeszkadzało w tym, by produkcje zdjąć ze sklepowych półek, bo mogła demoralizować.

Kiedy w 1992 roku na rynku pojawił się Mortal Kombat, a dodatkowo był już Doom, w Stanach Zjednoczonych zwołano nawet specjalną komisję, która miała zająć się brutalnością w grach. Dużą rolę odegrało tutaj także Night Trap. Interaktywna gra w formie filmu, gdzie faktycznie można było zobaczyć sporo krwi, choć nie tyle, ile w Phantasmagoria, która pojawiła się w 1995 roku. Wtedy postrzegano brutalność w grach jako coś, co mogło wywoływać zgorszenie i deprawować młodzież. Mówimy przecież o medium, które stawało się coraz popularniejsze i ciężko było nad nim „zapanować”.

Zobacz też: Cyberpunk w grach na Androida – jest w czym wybierać.

Wtedy także powstał ESRB (Entertainment Software Rating Board), czyli system mający na celu weryfikowanie gier i odpowiednie ich kategoryzowanie. Teoretycznie był on dobrowolny. Jednak wiele sklepów nie chciało brać gier do siebie, które nie miały odpowiedniej „certyfikacji”, czyli tak naprawdę ostrzeżenia. W późniejszych latach starano się łączyć gry z wydarzeniami, które miały miejsce w rzeczywistości. Strzelanina w szkole? Gry! Zabójstwo nastolatki? Gry. Potem było jeszcze wiele spraw sądowych, gdzie starano się przeforsować myślenie, że gry=brutalność w rzeczywistości.

gry wideo

Dziś jest już lepiej

Ostatnie lata nie przynoszą już takich kontrowersji w świecie gier. Wprawdzie przez chwilę było głośno o polskim Agony, które miało wręcz odpychać poziomem obrzydzenia, ale na słowach się skończyło. Gra została przyjęta dość „chłodno”, ale nie skupiano się tutaj na brutalności, ale na kiepskim gameplay czy dziwnych rozwiązaniach. Brutalność w grach przestała nas już szokować, a przynajmniej większość z nas. Dalej jednak znajdą się osoby, którym przeszkadza wirtualna krew czy treści, które nie współgrają z ich własnymi.

Obecnie znacznie bardziej interesujące są tytuły, które oprócz krwi, dają coś więcej. Zawsze przecież można wrócić do Manhunt czy któregoś Postala. Brutalność w grach przestała szokować, a stała się po prostu kolejnym środkiem wyrazu. I oby twórcy nauczyli się z niego dobrze korzystać, bo dla samej wirtualnej krwi, nie warto sobie zawracać głowy. A was, rusza jeszcze wirtualna brutalność?

Źródło: NCAC / opracowanie własne

Motyw