Globalna wioska płonie – Internet dzieli się i regionalizuje na naszych oczach

5 minut czytania
Komentarze

Nietrudno było zauważyć, że przełom wieków cechował ogromny entuzjazm wobec Internetu i cyfryzacji. Wystarczy sobie przypomnieć inwestycyjny hurraoptymizm spod znaku bańki internetowej czy Billa Gatesa pląsającego beztrosko podczas premiery Windowsa 95 do muzyki The Rolling Stones. Upłynęło jednak wystarczająco wiele wody, by zweryfikować koncept, który był w centrum ówczesnego e-optymizmu – co dziś oznacza globalna wioska?

Globalna wioska płonie

Jak na ironię sam termin „globalna wioska” jest znacznie starszy niż okres przypadający na boom dotcomów. Po raz pierwszy użył go najprawdopodobniej Marshall McLuhan, kanadyjski teoretyk komunikacji, który już w latach 60. XX wieku stawiał tezy, że dzięki telewizji na Ziemi powstała globalna wioska, zaś sam charakter medium stał się ważniejszy niż treść przez medium przekazywana. Nic dziwnego, że McLuhan został ochoczo odkurzony, gdy telewizję zaczęto stopniowo zastępować znacznie bardziej pasującym do tego modelu Internetem.

Ale koniec z tym. W ciągu ostatnich lat, a szczególnie w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy, mieliśmy do czynienia z wystarczająco wieloma dowodami na to, że teoria McLuhana w dużej mierze pozostaje teorią, a globalna wioska w praktyce jest znacznie bardziej podzielona i nierówna, niż wyobrażaliśmy sobie to 10 czy 20 lat temu. Nie chodzi tu oczywiście o bariery językowe, ale o konkretne decyzje dotyczące infrastruktury, sposobu dostarczania samych usług, a w końcu presję polityczną. Wszystko to sprawia, że internetowe więzi rozluźniają się, Sieć się dzieli i regionalizuje.

W ostatnim czasie, mając z tyłu głowy przygotowanie niniejszego felietonu, przeglądam RSS-y właśnie pod kątem przykładów takiej regionalizacji. Nazbierałem ich dosłownie dziesiątki, ale nie uważam, by zachodziła konieczność przytaczania wszystkich. Najbardziej oczywistym przykładem regionalizacji są próby odgradzania się od globalnej Sieci, ustanawiania analogów rdzennych DNS-ów i innych usług fundamentalnych dla działania krajowego intranetu beż konieczności łączenia się z Internetem. Prym wiodą tu Chiny, w jednym z felietonów przytaczałem także przykład Rosji.

florence - globalna wioska

Huragan Florence widziany z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Fot. NASA, domena publiczna.

Izolacja, separacja, fragmentacja, regionalizacja

Ale nie trzeba sięgać tak głęboko. Wystarczy zajrzeć do katalogów usług VOD, na czele z Netfliksem. Dosłownie w każdym kraju oferta jest inna, niekiedy różni się znacząco. Nie możemy także mówić o globalnej dostępności samych usług – w Polsce nie uświadczymy diablo popularnej w USA Pandory czy lwiej części usług Amazonu, mimo że wydawałoby się, że nie ma większych technicznych przeszkód, by je dostarczać. A jednak, obostrzenia licencyjne i umowy dystrybutorskie skutecznie wpływają na zawartość usług, za które płacimy co miesiąc mniej więcej tyle samo.

Nie sposób nie odnieść się do roli Unii Europejskiej w tym procesie – wszak jej sztandarowym przedsięwzięciem UE w zakresie cyfryzacji jest Jednolity Rynek Cyfrowy. To jemu zawdzięczamy regulacje pokroju Ogólnego rozporządzenia o ochronie danych czy Dyrektywy w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Są to akty prawne, które ujednolicają i regulują sytuację w państwach Wspólnoty, ale przecież znacznie różnicują ją w stosunku do reszty świata. Znów jest to zatem projekt jakiejś formy europejskiego intranetu, który oddala się od pierwotnego optymizmu wobec koncepcji globalnej wioski.

W tym niewielkim zestawieniu nie mogło oczywiście zabraknąć kwestii blokady Huawei z polecenia administracji Donalda J. Trumpa. Pisałem już, że to broń obosieczna i źle rzutuje na renomę także amerykańskich przedsiębiorstw, ale bodaj najbardziej krzywdzącym aspektem blokady jest wykluczenie pracowników Huawei z funkcji recenzentów IEEE, czyli Instytutu Inżynierów Elektryków i Elektroników. Mowa to już zatem nie o dostępie do tej czy innej usługi lub licencji, lecz do prac naukowych, międzynarodowego dorobku intelektualnego, do którego – jak się okazuje – na podstawie arbitralnej decyzji politycznej z dnia na dzień można stracić dostęp.

Wyrodne dziecko Tima Bernersa-Lee

Jak widać, przykłady można mnożyć naprawdę długo. Warto wspomnieć jeszcze, że dotyczą nie tylko mocarstw i wielkich korporacji, ale też zwykłych ludzi. Doświadczył tego na własnej skórze między innymi Amir Omidi, doktorant na uczelni w Vancouver irańskiego pochodzenia. Pod koniec zeszłego roku Omidi odwiedził ojczyznę, a następnie wrócił na swoją Alma Mater, by… zorientować się, że zablokowano mu permanentnie dostęp do Slacka. Powód? Na mocy amerykańskiego embargo handlowego Slack nie może świadczyć usług w Iranie, więc banuje tamtejszych użytkowników.

Oczywiście od aktualnego stanu do całkowitej separacji i intranetów narodowych jeszcze daleka droga. O globalnej wiosce mówi się dziś coraz rzadziej, zauważmy też, że ze słownika mediów zniknęło modne niegdyś słowo antyglobalista. Do mainstreamu dobitnie dotarł przykład Huawei, ale, jak widać, jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Dość powiedzieć, że człowiek, którego uważa się za ojca World Wide Web, Tim Berners-Lee, podczas 30. rocznicy uruchomienia WWW zamiast wznoszenia toastów wygłosił wykład o dysfunkcyjności współczesnego Internetu.

Fotografia główna: Pożary lasów w Kalifornii w 2018 r. widziane z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Fot. NASA, domena publiczna.

Motyw