Cenzura w sieci to dobry pomysł?

Wolność słowa w internecie – czy ona jeszcze istnieje?

5 minut czytania
Komentarze

W ostatnich dniach coraz częściej mówi się o końcu wolności słowa w internecie. Nie wielu zadało sobie jednak ważne pytanie – czy ta wolność jeszcze istnieje?

Jak to wyglądało kiedyś?

Pamiętam jeszcze polski internet z okolic roku 2006. Treści było niewiele, poza paroma dużymi stronami nie istniały znane dziś małe portale i blogi z informacjami. Strony były ubogie w grafikę, choć Onet i tak „ciągle mulił” przy wczytywaniu strony głównej. Dziś można tego doświadczyć wchodząc na kurnik.pl. Nie pamiętam grup dyskusyjnych, pamiętam za to startujące fora internetowe. Ludzie pokochali ten rodzaj komunikacji, w krótkim czasie jak grzyby po deszczu wyrastały kolejne fora, każdy chciał stworzyć forum na którym ludzie będą rozmawiać o wszystkim. Była to pierwsza forma komunikacji zbiorowej, która trafiła do mas. Fora charakteryzowały się tym, że pełną i niepodważalną władzę miał administrator. Istniały rygorystyczne regulaminy co wolno, a czego nie wolno. Owszem, obrażanie innych użytkowników forum czy używanie wulgaryzmów zawsze było zabronione, ale w odpowiednich działach można było rozmawiać o wszystkim. Każdy mógł wyrażać swoje poglądy, nawet jeśli były radykalne. Nie istniały instytucje kontrolujące publikowane informacje, internet wyglądał kompletnie inaczej niż dziś.

Wszystko zaczęło się psuć

Omawiana sytuacja nie trwała wiecznie. W pewnym momencie coś zaczęło się psuć, internet przestał być całkowicie wolnym miejscem. W Polsce pewnym przełomowym momentem był maj 2011 roku, kiedy to ABW weszło o 6 rano do domu redaktora nieistniejącej już satyrycznej strony AntyKomor. Pomijam już kwestie polityczne i sensowność zarzutów, od których po dwóch latach redaktor został uniewinniony. Cała sytuacja wyglądała jak ostrzeżenie dla innych – nie róbcie tak, bo skończycie jak on. Wtedy zaczęto coraz wcześniej zwracać uwagę na treści publikowane w internecie. Było to jednak dopiero cisza przed burzą.

I wtedy pojawił się Facebook

Facebook

Facebook z początku był genialną platformą społecznościową. Nikt nie był jednak świadomy tego, że wszyscy dokarmiali konia trojańskiego. Z czasem Facebook pozwalał sobie na coraz więcej – przeglądał nasze wiadomości, ingerował w wyświetlanie postów. Dziś niebieski gigant jest panem i władcą – to on decyduje jaki posty będą widoczne przez użytkowników i jakim ograniczy się zasięg. Niestety, Facebook aktywnie korzysta ze swoich możliwości, cały czas pojawiają się zgłoszenia o obciętym zasięgu postów, nie rzadko dotyczących tematów politycznych. Często też bez słowa ostrzeżenia blokowane są konta i grupy. Jakiś czas temu Facebook zapowiedział walkę fake newsami, w tym celu podpisał umowę z francuską firmą, która w między innymi polskich postach szuka nieprawdziwych informacji. Tu trzeba się nad czymś zastanowić – Facebook wydaje ogromne pieniądze na walkę z nieprawdziwymi informacjami, czy może jest to przykrywka do wprowadzenia jeszcze większej kontroli treści na portalu? Oczywiście problem dotyczy nie tylko Facebooka, swoje za uszami na np. YouTube czy też polski Wykop.

Zobacz też: Pracujemy na sukces Facebooka, społecznościówka niszczy internet

Zastanów się zanim coś napiszesz

Od jakiegoś czasu dużo się mówi o tak zwanej „mowie nienawiści”. Owszem, cel był szczytny, skończyło się na podpinaniu pod mowę nienawiści dosłownie wszystkiego. W Polsce działają organizacje, które czekają na zgłoszenia o mowie nienawiści, a następnie wysyłają zawiadomienia do prokuratury. W ten sposób za mowę nienawiści uznawane są nie tylko treści humorystyczne, ale także zdania wyrwane z kontekstu. W naszym kraju co prawda nie mamy jeszcze dużego problemu, inaczej sprawa wygląda w innych europejskich państwach, gdzie czasem napisanie prawdy na temat innej kultury czy wyznania jest traktowane jako rasizm i mowa nienawiści. To pokazuje jak proste jest ograniczenie możliwości wypowiadania się na pewne tematy. Dochodzimy do momentu, kiedy co innego mówimy w osobistej rozmowie np. ze znajomymi, a co innego piszemy w internecie.

Dokąd to zmierza?

Widząc ostatnie poczynania Unii Europejskiej odnośnie ACTA2 i TERREG odnoszę wrażenie, że choć wolność wypowiedzi jest dziś mocno ograniczona, to i tak kiedyś będziemy tęsknili za tymi latami. Pomysły Unii Europejskiej zmierzają do usuwania dowolnych treści oraz podporządkowania wszystkiego prawom autorskim i organizacjom zarządzającymi nimi. W 1997 roku Richard Stallman opublikował artykuł „Prawo do czytania”. Opowiedział w nim rzeczywistość, jaka może nas czekać za około 50 lat, gdy wszystko będzie podporządkowane prawom autorskim. Wtedy nikt nie zwrócił na to uwagi, dziś jednak wizja ze wspomnianej opowieści zaczyna się urzeczywistniać, nazywamy ją ACTA2.

Dokąd zmierza nasz internet? Dobre pytanie. Może będzie to ograniczanie wszelkich swobód jak w wizji Stallmana, a może po prostu nasze wypowiedzi będą cenzurowane, a rząd na ich podstawie będzie oceniał nasze posłuszeństwo wobec władzy tak jak się to dzieje w Chinach? A może jedno i drugie? Mówi się, że przecież sobie poradzimy – jest TOR, VPN, masa innych rozwiązań. A jeśli kiedyś zostaną zdelegalizowane tak jak w wizji Stallmana i za ich użycie będą czekały nas surowe konsekwencje? Pewne jest, że wolności w internecie już nie ma. Duże korporacje nas podeszły, a my sami pozwoliliśmy zabrać sobie naszą wolność słowa. Pewne jest też, że proces będzie postępował, im dalej zajdzie, tym trudniej będzie coś z tym zrobić. Powyższa fotografia, na której Axel Voss dostaje brawa po przegłosowaniu ACTA2 przejdzie do historii, niestety tej smutnej.

Kiedyś ktoś zacznie krzyczeć, ale nikt już go nie usłyszy.

Motyw